Banki oferują niebywale wysokie oprocentowanie lokat powiązanych z funduszami inwestycyjnymi: 11, 15, a nawet 25%. Czyżby kwiat polskiej finansjery postradał rozum i chciał dopłacać do interesu?
Banki licytują się zawzięcie, a stawki rosną z dnia na dzień. Zyskowny Duet w Lukas Banku i SuperDuet w Millennium oferujące 6,6 proc. to niemal jałmużna w porównaniu z propozycjami Citibanku i Nordei. Jeszcze trzy tygodnie temu przebojem była lokata z planem inwestycyjnym w Banku Gospodarki Żywnościowej. Teraz proponowane przez ten bank 9 proc. już nie ekscytuje.
“Niebotyczny zysk” – krzyczą reklamy Citibanku promujące lokatę z oprocentowaniem wynoszącym aż 11 procent! Ta oferta zapiera dech w piersiach, ale przebija ją Nordea Hit. Stawka dla depozytów trzymiesięcznych wynosi 15 proc., a jednomiesięcznych 25 procent. Rewelacja! Niestety na tak korzystnych warunkach można ulokować maksimum 20 tys. złotych. Aha, jeszcze jeden drobiazg. Żeby skorzystać z najwyższego oprocentowania, trzeba jednocześnie wpłacić do funduszy inwestycyjnych w ramach Nordea Inwestor 110 tys. złotych.
Obraz żywcem wzięty z komedii “Jak rozpętałem II wojnę światową”. – Ludzie, ludzie zwariowałem, pieniądze rozdaję – krzyczał Franek Dolas, wymachując banknotami. Tłum żądnych łatwego zarobku Arabów złapał przynętę, a nasz dzielny wojak – w służbie Legii Cudzoziemskiej – złupił ich do cna grą w trzy karty.
Czy to nie dziwne, że banki skłonne są płacić za lokaty ludności kilkanaście procent, podczas gdy za pieniądze przyjęte w depozyt od innych banków zaledwie 4,02 proc. (WIBID 3-mies. z 17 XI 2006 r.).
Gdzie jest haczyk? Tak wysokie oprocentowanie dotyczy wyłącznie lokat powiązanych z funduszami. Zwykle przynajmniej połowę środków musimy przeznaczyć na zakup jednostek uczestnictwa, których nie wolno umorzyć przez kilka lat – pod groźbą karnych opłat. W rezultacie jest to produkt, który ma zarówno cechy lokaty, jak i inwestycji. Trzeba pamiętać, że inwestycja w fundusze zawsze wiąże się z ryzykiem – możemy zyskać, ale także stracić. Dodatkowo, w wypadku umorzenia jednostek uczestnictwa funduszy, klient często płaci prowizję dochodzącą nawet do 6,5 proc. zainwestowanej kwoty.
Uwaga na przereklamowane lokaty z funduszami. Szefów mBanku rozsierdziły telefony klientów domagających się podwyżki oprocentowania lokat. Kazali wnikliwie sprawdzić i podliczyć oferty konkurencji. Wyniki analizy są szokujące. Niebotyczny zysk z lokaty w Citibanku zamienia się w stratę w wysokości 16 procent! Tyle – zdaniem analityków internetowego banku – wynosi rzeczywista efektywna stopa procentowa po uwzględnieniu podatku i opłat. Okazuje się, że stopa procentowa, którą banki posługują się w reklamach, nie ma nic wspólnego z rzeczywistym zyskiem klienta.
Analitycy porównali oferty konkurencji ze zwykłą lokatą mBanku. Jako punkt odniesienia przyjęli zysk dla klienta z części przeznaczonej na lokatę, pomniejszony o podatki i opłaty związane z zamknięciem inwestycji w fundusze po zapadnięciu lokaty. Nie uwzględniali potencjalnych zysków lub strat z części zainwestowanej w fundusze, ponieważ – jak czytamy w opracowaniu – trudno jest ex ante określić, jaki wynik przyniesie inwestycja. Okazało się, że rzeczywista stopa procentowa w najlepszym wypadku wynosi niespełna 3 proc., a w większości przypadków poniżej 1 procentu.
– Lokata z funduszem to doskonały przykład na to, jak skutecznie można zmanipulować klienta i osiągnąć z tego tytułu znaczne korzyści – mówi Maciej Witkowski, wicedyrektor biura sprzedaży mBanku.
W czasach kiedy średnio na lokatach zarabia się niespełna 4 proc. rocznie, reklama mówiąca o 6,6 czy nawet 11 proc. budzi zrozumiałe zainteresowanie.
– Niestety nikt nie mówi o tym, jakie niesie ze sobą ryzyko i że można na tym produkcie stracić, mimo że nazywa się go lokatą – dodaje Witkowski. Jego zdaniem możliwości inżynierii finansowej ograniczone są tylko przez wyobraźnię instytucji finansowych. – W nowych produktach nie ma nic złego. Warunek jest jednak taki, że klientowi należy jasno pokazać zarówno potencjalne zyski, jak i zagrożenia, a co więcej, wszelkie dodatkowe warunki i opłaty, jakie z danym produktem się wiążą. A tych w lokatach związanych z funduszem jest mnóstwo i są one zdecydowanie dla klienta niekorzystne – podsumowuje Witkowski.
– To przede wszystkim trick marketingowy. Kuszenie klientów lokatą, po to by sprzedać fundusz – mówi Maciej Kossowski, analityk z firmy Expander.
Jego zdaniem wysokie oprocentowanie eksponowane w reklamach banków przyciąga uwagę osób, które dotychczas oszczędzały na lokatach i są poirytowane niskimi odsetkami.
– Tacy klienci widzą ofertę z oprocentowaniem dwa, trzy razy wyższym od rynkowego i… trafiają na produkt, w którym przynajmniej połowę pieniędzy muszą wpłacić do funduszu. Najczęściej zachwala się im fundusze akcyjne, w najlepszym wypadku stabilnego wzrostu, w których pobierane są najwyższe opłaty za zarządzanie. Chodzi przecież o to, żeby to TFI zarobiło jak najwięcej – dodaje Kossowski. Podkreśla, że już pobierana od klienta sama prowizja za zakup lub umorzenie jednostek jest znacznie wyższa kwotowo niż zysk z lokaty.
– Najgorszy w tym wszystkim jest misselling, czyli sprzedawanie skomplikowanego produktu finansowego osobie, która wcale go nie potrzebuje. Dlaczego mam mieć portfel złożony z lokaty i funduszu? Czy to jest jakieś dopasowanie do moich potrzeb inwestycyjnych? – pyta retorycznie Kossowski.
Citibank, najbardziej napiętnowany w analizie przeprowadzonej przez mBank, odpiera zarzuty.
– Nie zgadzamy się z metodologią obliczania zysku z lokaty połączonej z portfelem inwestycyjnym, którą zaproponowali przedstawiciele mBanku – mówi Jakub Grzechnik, dyrektor Biura Produktów Bankowych w Citibank Handlowy. – Autorzy tej analizy obliczają rentowność inwestycji jedynie za okres trzech miesięcy, co z założenia nie jest właściwe do szacowania zyskowności tego typu produktu. Powszechnie wiadomo, że portfel inwestycyjny nie służy do inwestowania krótkoterminowego. Dopiero przy dłuższym horyzoncie inwestycyjnym ujawnia swoje zalety, z czego zdaje sobie sprawę każdy klient, który zetknął się z funduszami inwestycyjnymi – przekonuje Grzechnik.
Zapewnia też, że o konstrukcji produktów inwestycyjnych informują klientów doradcy zatrudnieni w Citibanku.
– Również w naszych materiałach reklamowych zamieszczamy informację, że “całkowita wypłata lub częściowe wypłaty z portfela inwestycyjnego objęte są opłatą manipulacyjną w ciągu pierwszych lat trwania polisy”, a “inwestycje w fundusze są obarczone ryzykiem inwestycyjnym, włącznie z możliwością utraty części zainwestowanego kapitału” – podkreśla Grzechnik.
Wytyka też analitykom mBanku, że określając zysk, nie wzięli pod uwagę potencjalnych zysków z inwestowania, ponieważ trudno określić je ex ante.
– Zgadzamy się, że z założenia trudno jest określać z góry rentowność inwestycji w fundusze. Warto pamiętać jednak o tym, że klient, decydując się na inwestycję w portfel, w taki sposób dobiera fundusze, aby osiągnąć dodatni wynik. Nie przystępuje do inwestycji, zakładając, że jego wynik będzie neutralny. W ramach portfela inwestycyjnego ma on do dyspozycji 28 różnych funduszy zarządzanych przez renomowane TFI, z czego część to fundusze o gwarantowanej stopie zwrotu, dla których wynik jest dokładnie znany, nawet ex ante – tłumaczy Grzechnik.
Po co banki konstruują oferty wysoko oprocentowanych lokat z funduszem? Oczywiście żeby zarobić. Do depozytów dopłacają, ale na prowizjach związanych z funduszami łupią klientów ile wlezie. Per saldo zarabiają na tej konstrukcji dużo więcej niż na zwykłych lokatach. Bank kalkuluje rentowność produktu, jakim jest lokata, porównując oferowaną stawkę oprocentowania do stawki WIBOR. Różnica stanowi zarobek instytucji finansowej. Obecnie cena pieniądza na rynku międzybankowym wynosi 4,1 procent. Najwyższe dostępne oprocentowanie zwykłych lokat rzadko przekracza 3,6 procent. Bank zarabia na tym produkcie maksymalnie 50 pkt bazowych. Kiedy jednak bank porozumie się z towarzystwem funduszy inwestycyjnych, zwłaszcza w ramach grupy kapitałowej, rentowność wspólnego produktu skokowo rośnie, a zysk banku na tym produkcie przekracza 100 pkt bazowych. Większość funduszy akcji i zrównoważonych pobiera bowiem roczną opłatę za zarządzanie w wysokości 4 proc. od wartości zgromadzonych aktywów, fundusze stabilnego wzrostu niewiele mniej – około 3 procent. Warto więc kierować pieniądze klientów do funduszy. Operacja staje się jeszcze bardziej opłacalna, kiedy inwestor musi wpłacić do funduszu nawet pięć razy tyle, ile na lokatę, i utrzymać inwestycję przez kilka lat – pod groźbą wysokich opłat za wykup. TFI ma się czym dzielić z bankiem, a ten może spokojnie subsydiować krótkoterminowe, kilkumiesięczne depozyty.
I tak zarabia więcej niż na tradycyjnej lokacie.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja klienta. Pierwsi rozczarują się ci, którzy z powodów życiowych zmuszeni będą do przedterminowego wycofania pieniędzy z funduszu. Jeśli wypłata nastąpi w ciągu kilku miesięcy, opłata za umorzenia najprawdopodobniej przewyższy przyrost wartości jednostek uczestnictwa oraz odsetki z depozytu i w ogólnym rozliczeniu lokata z funduszem przyniesie stratę.
Kolejny problem to koniunktura na giełdzie. W razie zmiany trendu jednostki uczestnictwa będą tracić na wartości – i to dużo. BGŻ reklamuje swoje lokaty, pokazując rewelacyjne wyniki funduszu UniKorona Zrównoważony – 36,35 proc. zysku w 24 miesiące. Jednak nawet w czasie hossy są fundusze wykazujące potężną stratę: ING Zagranicznych Funduszy Euro (-74,4 proc.), ING Zagranicznych Funduszy USD (-66,7 procent) w ciągu ostatnich dwóch lat. Inwestycje na rynku akcji są bardzo ryzykowne i trzeba o tym pamiętać, zakładając lokatę oferującą niebotyczny zysk.
Autorem jest Pan Andrzej Witul
Tekst pochodzi ze styczniowego numeru miesięcznika Forbes
Serdecznie dziękuję za jego udostępnienie.
www.forbes.pl