Wieści o śmierci kredytu są przedwczesne. Ponieważ banki zdają sobie sprawę, że jadą na jednym wózku z klientami, dbają, by wspólnie z niego nie wypaść.
Piotr Nowjalis, nowy dyrektor finansowy NG2, rozpoczął rozmowy z bankami już w kilka dni po swojej nominacji. Moment był fatalny, połowa września, właśnie upadł Lehman Brothers, a media zaczęły się rozpisywać, że banki zaraz odetną gospodarkę od finansowania i zaczną kłaść firmę po firmie. Tymczasem Dariusz Miłek, właściciel NG2 (największej sieci sprzedaży butów w Polsce), postawił przed Nowjalisem ambitne zadanie znaczącego zwiększenia poziomu finansowania się długiem z obecnych 60 mln złotych. Nowemu dyrektorowi zajęło to cztery miesiące, ale w połowie lutego spółka poinformowała o podpisaniu umowy kredytowej z ING na 50 mln złotych, a zaraz potem o linii kredytowej w Citi Handlowym na 100 mln złotych. Zainteresowanych finansowaniem NG2 było więcej, ale te banki zaproponowały najbardziej atrakcyjne warunki: marże poniżej 1 proc. i trzyletnie terminy spłaty.
Rozmowy idą tak dobrze, że Nowjalis zaczął myśleć o jeszcze bardziej wyrafinowanym i, wydawałoby się, dziś niedostępnym instrumencie finansowym ? obligacjach, którymi chciałby finansować tegoroczną ekspansję należących do spółki sklepów CCC i Boti.
? Wbrew obiegowym opiniom o zakręceniu kurka z kredytami dla dobrych przedsiębiorstw banki ciągle mają pieniądze ? mówi Piotr Nowjalis.
W obecnym kryzysie jest tak jak w poprzednich: gdy na świecie słońce, banki rozdają parasole, a gdy zbiera się na deszcz, każą je zwracać. A stąd już blisko do myślenia, że to banki stają się dziś największym zagrożeniem dla polskiej gospodarki, gdyż hamują akcję kredytową. Pytanie, czy to realna diagnoza sytuacji, czy powielany przez media stereotyp, dobrze wpisujący się w panujące na rozhuśtanym rynku finansowym nastroje. Przecież w styczniu akcja kredytowa banków wzrosła o 0,8 proc.; nie jest to imponujący wzrost, ale w porównaniu z gospodarką, w której produkcja w styczniu spadła o 14,9 proc., ciągle robi wrażenie.
Tak naprawdę to nie banki stają się problemem dla swoich klientów i gospodarki, lecz odwrotnie ? kredytobiorcy ciągną w dół swoich finansujących. Winne są tu same banki, które zbierają owoce liberalnej polityki kredytowej w czasie hossy. Jeszcze kryzys nie zdążył się zacząć, a na dzień dobry banki podstawiły nogę części swoich klientów, sprzedając im feralne opcje asymetryczne. Zawiązane z tego tytułu rezerwy w Fortis Banku i ING przekroczyły 200 mln zł, w Millennium było to 152 mln złotych, a Citi Handlowy odpisał sobie 147 mln złotych. Wnioski o upadłość już złożyły Odlewnie Polskie, Krosno i spółki z grupy Rafako.
Teraz przyjdzie bankom zapłacić za cenową konkurencję rozkręconą w ciągu ostatnich trzech lat. Gdy liczyły się tylko udziały we wciąż rosnącym torcie i banki nie darowały sobie żadnego klienta, sprzedawały kredyty na poziomie WIBOR plus marża 0,4?0,5 procent. Teraz klienci posiadający jeszcze takie linie składają te pieniądze w tych samych bankach na depozytach oprocentowanych na WIBOR plus 1,5?2 proc. marży. Na takim arbitrażu spółki będą mogły zarabiać tylko do czasu rolowania kredytów. Większym problemem dla nich będzie finansowanie, którego udzieliły, za słabo się zabezpieczając lub zakładając zbyt optymistyczny scenariusz spłaty kredytu. ? Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można oczywiście stwierdzić, że nie wszystkie kredyty powinny zostać przyznane na warunkach, na jakich je klienci dostawali ? mówi Jan Czeremcha, wiceprezes zarządu Raiffeisen Banku.
Za klasyczny przykład może tu posłużyć Fortis Bank i 300 mln zł, które Belgowie pożyczyli Vistuli & Wólczance na wrogie przejęcie Kruka. Bank nawet nie zabezpieczył się na akcjach przejmowanej spółki. Liczył, że pieniądze wrócą do niego po trzech miesiącach, zrolowane dzięki wpływom z nowej emisji akcji. Tyle że architekt tej transakcji, ówczesny prezes Vistuli Rafał Bauer, sam padł ofiarą wrogiego przejęcia i tych pieniędzy z rynku kapitałowego nie udało się pozyskać. Teoretycznie Fortis powinien odzyskać pieniądze do końca marca, tyle że Vistula ich nie ma; jej łączne zobowiązania przekroczyły 532 mln zł, a w 2008 r. spółka zarobiła symboliczne 228 tys. złotych. Sytuację, w jakiej znalazł się bank, dobrze ostatnio oddał Jerzy Mazgaj, wiodący akcjonariusz Vistuli, publicznie formułując ultimatum, że albo spółka dostanie nowy kredyt, albo przestanie istnieć.
Pod ścianą znalazł się też austriacki Raiffeisen Bank, który w konsorcjum z ING Bankiem Śląskim i DNB Nord finansuje zakłady mięsne Duda-Bis. Spółka zaprzestała spłacania wartego już 140 mln zł kredytu jesienią, kiedy jej właściciel Marian Duda wyprowadził generującą zyski sprzedaż do spółki kontrolowanej przez swoją konkubinę. Duda poczuł się tak pewnie, że nie zainteresował się nawet proponowaną przez banki redukcją zadłużenia o 30?40 procent. Zamiast tego w styczniu pod siedzibą Raiffeisena pracownicy Dudy urządzili manifestację przeciw ?destrukcyjnej polityce austriackiego banku w stosunku do polskiej firmy?. Wcześniej podobną demonstrację zorganizowała załoga Ponaru Wadowice, pikietując siedzibę belgijskiego Fortis Banku. Sprawy by nie było, gdyby Raiffeisen, pożyczając Dudzie pieniądze cztery lata temu, lepiej zabezpieczył ten kredyt ? nie na mało ważnej dla banku ubojni, ale na akcjach spółki, które mógłby teraz przejąć i na przykład sprzedać mniejszościowemu akcjonariuszowi, funduszowi BBI Capital.
Teraz banki są ostrożniejsze. Gdy okazało się, że Fortis wypowiedział kredyt Ponarowi, BRE Bank natychmiast wymusił na zależnej od niego spółce Relpol aneks do umów kredytowych, zakazując zarządowi udzielania jakichkolwiek pożyczek bez zgody banku, wypłacania dywidendy albo nabywania papierów wartościowych. BRE Bank obawiał się, że borykający się z problemami finansowymi Ponar mógłby wykorzystać 22 mln zł, które trafiły do kasy Relpolu z ostatniej emisji akcji.
Po części to banki same siebie osadzają w roli czarnych charakterów. Podgrzewają w mediach strach przed zamknięciem sklepiku z kredytami i podkreślają, że wobec swoich klientów będą nieustępliwe. Prezes Banku Handlowego Sławomir Sikora zapowiedział, że nie zamierza dyskutować z klientami, którzy świadomie decydowali się na spekulacje na opcjach walutowych, nawet czuje się przez nich oszukany. Z kolei Przemysław Gdański, członek zarządu do spraw finansowania korporacji BRE Banku, twardo zapowiada, że nie będzie żadnych redukcji zobowiązań klientów, bo ci muszą mieć świadomość, że z umów trzeba się wywiązywać. W rzeczywistości banki okazują się bardziej ustępliwe, zwłaszcza gdy nie mają w ręku dobrych zabezpieczeń i policzyły, że na położeniu firmy czy wyrwaniu pieniędzy na siłę stracą więcej.
? Już w poprzednim kryzysie kilka banków, np. BRE czy Kredyt Bank, przekonało się, ile może kosztować utrata wizerunku, kiedy się klientów traktuje zbyt agresywnie ? mówi Dawid Sukacz, prezes funduszu BBI Capital.
O tym, z jakim zrozumieniem bankowcy potrafią się pochylić nad problemami swoich klientów, świadczy restrukturyzacja zadłużenia Marvipolu w BRE Banku. To również było przedsięwzięcie z serii hurraoptymistycznych inwestycji. Bank kupił za 30 mln zł obligacje zamienne za akcje warszawskiego dewelopera, licząc na jego udany debiut giełdowy. Nic z tego nie wyszło i już w połowie ubiegłego roku obligacje zaczęły ciążyć obu stronom transakcji. Marvipolowi groziło niezrealizowanie wskaźników finansowych określonych w warunkach umowy, co było karane podwójną marżą, a jako że papiery dłużne były zabezpieczone tylko akcjami, bankowi groziło odprowadzanie wyższych rezerw na ten dług.
? Obu stronom zależało na dialogu i wypracowaniu wspólnego rozwiązania, dlatego już na jesieni doszliśmy do przekonania, że najlepszym wyjściem będzie zamiana obligacji na bezpieczniejszy w tej sytuacji kredyt zabezpieczony hipotecznie ? tłumaczy Andrzej Nizio, wiceprezes Marvipolu.
Wynegocjowany termin spłaty kredytu był co prawda krótszy niż obligacji, ale w zamian BRE Bank dał Marvipolowi karencję na inny kredyt inwestycyjny, dlatego deweloper per saldo wydłużył swoje finansowanie. Co istotne, jako zabezpieczenie bank wziął hipotekę nieruchomości, którą już wcześniej skredytował i zastawił. I to właśnie takie przyjazne restrukturyzacje zadłużenia stają się największym wyzwaniem dla banków.
Również w białych rękawiczkach udało się BZ WBK rozwiązać problemy swoje i Zbigniewa Drzymały, właściciela Inter Groclin Auto, fabryki poszyć do foteli samochodowych. W 2007 r. irlandzki bank sfinansował mu przejęcie Altaksu, producenta chemii budowlanej. Kiedy w połowie zeszłego roku okazało się, że Groclin nie jest w stanie spłacić tego zadłużenia, BZ WBK zgodził się przesunąć termin spłaty 22 mln złotych na następny rok, jednocześnie zmuszając Drzymałę do sprzedania spółki. Kilka miesięcy, jakie Drzymała zyskał dzięki nowej umowie z bankiem, wystarczyło mu, by mimo globalnego kryzysu znaleźć kupca na Altax. W lutym za spółkę amerykański koncern Sherwin-Williams zaoferował 28 mln złotych, co pozwoliło mu rozliczyć się z BZ WBK i jeszcze na tym zarobić symboliczne 300 tys. złotych.
Na takie pełne wyrozumiałości podejście banków klienci mogą jednak liczyć tylko tam, gdzie przyznano im duże pożyczki. Inaczej ma się sprawa z trzecim lub czwartym kredytodawcą, dla nich małe ekspozycje to tylko problem, bo często nie generują zysku, który rekompensowałby koszt zaangażowania się, i dlatego chętnie zamykają pozycję. Z tego założenia wyszedł Kredyt Bank, który zamiast rozmawiać na trzy tygodnie przed zakończeniem kredytowania w rachunku bieżącym jednego z deweloperów, wysłał pismo wzywające do spłaty 2 mln zł zadłużenia i z automatu przeniósł kredyt do departamentu kredytów trudnych.
Ostre zagrania uderzają nie tylko w firmę, ale również w pozostałe finansujące ją banki, bo nie dość, że muszą one rolować własny kredyt, to jeszcze podstawiać nowe linie kredytowe, by firmy spłaciły konkurencję.
Przyspieszy to naturalny proces zacieśniania współpracy z jednym, góra dwoma bankami, które w zamian za pożyczanie pieniędzy będą dostawać obsługę kasową i oferować swoje produkty finansowe. Zaczną procentować partnerskie relacje ? tłumaczy Przemysław Gdański. To było głównym warunkiem pozyskania przez NG2 finansowania w ING Banku Śląskim i Citi Handlowym. ? Będą dla nas robiły m.in. cash management oraz transakcje spotowe, rocznie warte około 200 mln dolarów. Dzielą się tym biznesem w stopniu odpowiadającym ich zaangażowaniu w kredytowanie spółki ? wyjaśnia Piotr Nowjalis.
Odejście od finansowania klientów konkurencji powoduje również, że banki wycofują się z udziału w syndykowaniu kredytów. Oficjalnie ogłosił to DnB Nord. To oczywiście także jedna z przyczyn zmniejszenia skali finansowania.
? Banki częściej będą chciały finansować klientów, robiąc transakcje klubowe ? mówi Gdański. Tyle że jeden duży bank nie da więcej niż 100?200 mln zł kredytu. Jednak popyt na duże finansowanie prawdopodobnie spadnie. ? Dziś mamy mniej wniosków o kredytowanie dużych projektów inwestycyjnych niż rok temu ? dodaje.
Jeszcze ostrożniej patrzy na to konkurencja. ? Ogólna liczba przyznawanych przez nas kredytów inwestycyjnych raczej spadnie, a dominować będzie finansowanie krótkoterminowe ? tłumaczy Jan Czeremcha.
Jednak nie ma czym się martwić ? podczas prosperity polskie firmy poczyniły ogromne inwestycje (w ciągu ostatnich dwóch lat wzrost wartości finansowania przedsiębiorstw wyniósł 62 proc., chociaż w tym samym czasie PKB wzrósł o 12 proc.) i dziś w niepewnych czasach same ograniczają duże zakupy i starają się przede wszystkim podreperować swoją płynność.
Raiffeisen maksymalnie ogranicza ryzyko swojego działania w czasie kryzysu. Austriaków nie interesują duże projekty, a poza tym należą do najbardziej gorących zwolenników tezy, aby nie zajmować się firmami obsługiwanymi przez konkurencję. ?Kryzys chcemy przetrwać z własnymi klientami?, to obecnie motto ich działania. Dotyczy ono wszystkich mniejszych banków z zagranicy, m.in. DnB Nord, Fortis, Nordea, SEB, Kredyt Bank i Millennium. Zmieniła się tylko strategia zdobywania za wszelką cenę kredytów, teraz mają pracować nad podniesieniem zyskowności już posiadanego portfela.
Dziś ciągle otwarte sklepy z kredytami mają te banki, które ze względu na swoją dominującą pozycję miały mniejszy apetyt na ryzyko, czyli PKO BP i Bank Pekao. Świadczy o tym ich zaangażowanie w opcje, gdzie zawiązane z tego tytułu rezerwy nie przekroczyły 5 proc. zysku za czwarty kwartał, natomiast w niektórych bankach te rezerwy pochłaniały nawet cały zysk z czwartego kwartału. Do tej dwójki próbuje dołączyć BRE Bank. Ta instytucja jest nie tylko otwarta na nowych klientów, ale także na takie formy finansowania jak wykupy lewarowane, które na większości rynków finansowych kryzys zupełnie wytępił. W Polsce ciągle mogą liczyć na kredyt sięgający 4-krotności EBITDA przejmowanego przedsiębiorstwa. Do takiego finansowania nie ogranicza się wyłącznie BRE Bank, oferuje je także Pekao SA, BZ WBK, a za nowego gracza można uznać PKO BP.
Kontrolowany przez państwo bank wyrasta na tego, który będzie wchodził tam, gdzie nie odważą się wejść inni gracze. Chodzi o duże projekty infrastrukturalne, municypalne czy energetyczne, ale też zwykłe kredytowanie firm. To właśnie PKO BP udzielił w styczniu wielkiego kredytu inwestycyjnego na 262 mln zł Ciechowi, który wcześniej informował o stratach poniesionych na opcjach. Latem ub.r. pożyczył 52 mln zł producentowi bakalii Atlancie, dzięki czemu spółka mogła spłacić bardziej niecierpliwe banki: BRE, Raiffeisen i Nordea. Podobnie jest z BGK, który ku zaskoczeniu niektórych inwestorów zaczął finansować nieruchomości komercyjne.
O tym, jak strategia BGK różni się od podejścia Citi Handlowego, świadczy na przykład case huty szkła Irena. W październiku zeszłego roku BGK zgodził się rozłożyć na raty kredyt 5 mln zł, natomiast Citi twardo zażądał spłaty 7 mln złotych. Dziś misyjny charakter kontrolowanych przez państwo banków doceniają nawet zatwardziali liberałowie z konkurencyjnych banków, postrzegając je jako potrzebnych stabilizatorów na czas kryzysu.
Na rynek weszły też banki spółdzielcze, które w czasie hossy nie były w stanie konkurować z bankami komercyjnymi. W styczniu giełdowemu Mirbudowi udało się pozyskać kredyt 5 mln zł na centrum logistyczne w Banku Spółdzielczym w Skierniewicach. 21 mln zł pożyczył producent profili aluminiowych Yawal w Banku Polskiej Spółdzielczości. Spółka wykorzysta te pieniądze do odkupienia od Pekao tłoczni profili Final, który do banku trafił jeszcze w czasie poprzedniego kryzysu za niespłacone kredyty. Oczywiście banki nie są przedsiębiorstwami użyteczności publicznej. Jeśli widzą, że więcej mogą zyskać, wypowiadając kredyt, nie wahają się tego zrobić nawet banki państwowe uważane za ugodowe.
To właśnie PKO BP jako pierwszy wypowiedział kredyty sieci restauracyjnej Sfinksa, doprowadzając spółkę do upadłości. Potem zagroził wypowiedzeniem w ciągu 24 godzin kredytów głównemu właścicielowi Tomaszowi Morawskiemu i przejęciem jego akcji w Sfinksie. Morawskiemu udało się uratować kredyt, bo ustanowił na rzecz PKO BP dodatkowe zabezpieczenia, ale sugerował, że bank chciał przejąć jego akcje, by odsprzedać je AmRestowi, który walczył o przejęcie spółki. W większości na razie bankom ciągle bardziej opłaca się grać razem ze swoimi kredytobiorcami niż przeciwko nim. W stosunku do lat poprzednich banki znormalniały i skalę swojego działania dostosowują do zachowań całej gospodarki. Oczywiście, jeśli pogrąży się biznes, mocno usztywnią się też same banki. Już w 2008 r. poziom rezerw na złe kredyty wzrósł z 1,6 do 4,5 mld złotych. I to właśnie tempo wzrostu tej wartości będzie wyznacznikiem zachowań całego sektora.
Grzegorz Uraziński
www.Forbes.pl