Najwięksi optymiści, w tym politycy spokojni o kondycję gospodarki, pomimo braku reform otrzymują kolejne sygnały o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym. Tym razem porcję danych o stanie gospodarki przedstawił Narodowy Bank Polski. Informacje te nie napawają optymizmem i wskazują raczej na to, że trzeba przyjąć do wiadomości, iż tempo wzrostu PKB rzędu 6,7% z 2007 r. pozostanie w statystykach jako wynik marzeń w najbliższych latach.
Przedsiębiorcy skarżą się na coraz liczniejsze problemy w bieżącej działalności:
– rosnące ceny surowców,
– rosnące koszty pracy,
– brak pracowników,
– wysoki kurs złotego czyniący eksport nieopłacalnym,
– rosnące koszty kredytów (coraz wyższe stopy procentowe).
Firmy objęte badaniem coraz gorzej widzą swoją przyszłość. Przewidują zmniejszenie produkcji w odpowiedzi na spadający popyt, zmniejszenie zatrudnienia i ograniczenie podwyżek płac, które nie idą w parze z wzrostem wydajności. Stąd już tylko krok do zwolnień.
Era czasownika kończy się?
Powszechnie wiadomo, że podczas wysokiego wzrostu gospodarczego firmy zwiększają zatrudnienie. Pracownicy są zatrudniani na czas określony lub korzysta się z agencji pracy tymczasowej i wynajmuje tzw. czasownika, czyli osobę do wykonania określonych prac. Zwykle jest tak w okresie wzmożonego ruchu w firmie (produkcja, zakupy, urlopy itp.).
Jeśli kondycja gospodarki ulega pogorszeniu, pierwszą rzeczą o jakiej myślą pracodawcy to zmniejszenie kosztów. Zazwyczaj dochodzi również do ograniczania produkcji i ilości zleceń, przez co w firmie część osób staje się zbędna. Najprościej jest wówczas zrezygnować z pracowników tymczasowych.
Następnie nie przedłuża się umowy pracownikom zatrudnionym na czas określony.
Jeśli te cięcia wydatków nie wystarczą, redukcje mogą objąć pracowników stałych.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, iż w agencjach pracy tymczasowej pracuje kilkaset tysięcy osób, pokazuje to skalę możliwych zwolnień. Jak zgodnie przyznają pracodawcy, największą zaletą zatrudnienia czasownika jest możliwość zwolnienia go z dnia na dzień, bez żadnych konsekwencji.
Z pomocą pracodawcom przybędą emigranci?
Jedną z największych bolączek firm w ostatnich 2 latach jest brak rąk do pracy. Może nie tyle brakuje chętnych, co pensje oferowane za pracę są za niskie, aby pracownicy godzili się podejmować pracę. Aby utrzymać działalność firm, wielu pracodawców zostało zmuszonych do podnoszenia pensji. Wielu z pracodawców spore nadzieje może wiązać z napływem do Polski pracowników wracających do kraju, którzy wyjechali za pracą 3-4 lata temu.
Ostatnie dane z urzędów emigracyjnych oraz portali rekrutacyjnych działających w Irlandii i Wielkiej Brytanii pokazują wyraźnie, iż spada ilość Polaków przybywających do tych krajów, a rośnie ilość powrotów do Polski. Wyraźnie maleje również ilość ofert pracy na wyspach. Pierwszym, który zauważył ten trend, wydaje się być irlandzki przewoźnik Ryanair, który zawiesza i likwiduje niektóre połączenia pomiędzy Polską a Wielką Brytanią i Irlandią, tłumacząc się znacznie zmniejszonym ruchem na tej trasie.
Pytanie ilu powracających emigrantów przyjmie pracę za pensję, na którą nie chcieli się zgodzić inni?
W ostatnich dwóch, trzech latach koszty życia w Polsce znacznie wzrosły, a silny złoty zjadł znaczną część oszczędności, jakie przywożą do kraju nasi rodacy. Jeszcze półtora roku temu kurs funta brytyjskiego wynosił ponad 6 zł, obecnie 4 zł. Jak widać jest to spadek aż o 30%. O zakupie mieszkania za oszczędności powracający do kraju nie mają co liczyć, a wywindowane w ostatnich latach o 100% ceny mieszkań zmuszają do zaciągania dużych kredytów. Trudno liczyć, aby godząc się na pracę za 1500-2000 zł, mieli oni szansę na taki kredyt.
Z danych portalu Pracuj.pl wynika, iż na pracowników czekają niemal wszystkie branże. Największe zapotrzebowanie jest w działach sprzedaży, gdzie pensje są silnie uzależnione od wyników realizacji narzuconych planów, a rotacja jest ogromna. Nie o takiej pracy marzą chyba wracający do kraju.
Obie strony, zarówno niedawnych emigrantów, jak i pracodawców, czeka niemałe rozczarowanie. Większe z pewnością emigrantów, którzy wyjeżdżając za pracą liczyli na szybki zarobek i powrót do kraju. Kto jednak spodziewał się, że koszty życia w kraju pójdą w stronę cen UE, a pensje nie za bardzo. Dodatkowo silny złoty uszczupla z miesiąca na miesiąc wartość posiadanych oszczędności.
Spadek bezrobocia ulega wyhamowaniu.
Główny Urząd Statystyczny od miesięcy informuje o coraz niższym poziomie bezrobocia. W czerwcu stopa bezrobocia po raz pierwszy spadła poniżej 10%. Wydaje się jednak, że kres spadków jest już bliski. Obecnym spadkom sprzyja zarówno zapotrzebowanie na prace sezonowe, jak też wciąż wysokie tempo rozwoju gospodarczego. To ostatnie jednak dostaje zadyszki. Na potwierdzenie przytoczyć można wskaźnik Rynku Pracy, jaki przygotowuje Instytut: Bureau for Investments and Economic Cycles (BIEC). Informuje on o spadku ilości nowych ofert pracy, jakie napływają od pracodawców. Niewykluczone, że wraz ze spadkiem tempa PKB, firmy zamiast informować o zatrudnieniach, będą ogłaszać zwolnienia.
Słabną główne gospodarki eurolandu: Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji.
Wielka Brytania boryka się z kosztami kryzysu na rynku kredytów hipotecznych, który ma fatalny wpływ na cały sektor bankowy.
Niemcy i Francja cierpią na skutek wzrostu inflacji i coraz mniejszej konkurencyjności europejskich produktów, czemu sprzyja silny dolar. Skutki pogorszenia sytuacji gospodarczej Niemiec odczuje nasza gospodarka, dla której Niemcy są głównym partnerem handlowym.
Solidarność obrońcą pracowników?
Do tych niepokojących danych oliwy do ognia dolewa OPZZ Solidarność zarzucając przedsiębiorcom wyzysk i bogacenie się kosztem szarego pracownika. Choć język jakiego używa przewodniczący związku Janusz Śniadek, oraz jego podejście do zasad ekonomii, pozostawiają wiele do życzenia, to w jednym trudno nie przyznać mu racji. Chodzi mianowicie o obalenie mitu, jakoby Polakom żyło się coraz lepiej za sprawą szybko rosnących pensji.
Z badań ośrodka GFK Polonia, na które powołuje się Janusz Śniadek, wynika bowiem, iż 50% pracujących nie otrzymało w ostatnim czasie żadnej podwyżki, a 16%, które przyznało się do jej otrzymania stwierdziło, że wynosiła ona ok. 50 zł.
Inną, z pewnością niepokojącą z punktu widzenia popytu wewnętrznego, jest informacja o bardzo niskim poziomie zarobków 25% zatrudnionych, którzy zarabiają ok. 1500 zł miesięcznie.
Przy tak niskim uposażeniu trudno mówić o godnym życiu, nie wspominając już o wysokości przyszłej emerytury, która jak wiadomo ma ściśle od tego zależeć.
Średnia pensja krajowa jak wiadomo jest jedynie wskaźnikiem publikowanym przez GUS, statystyką, i nie można jej traktować jako wyznacznika dla wszystkich pracujących. Jeśli pracownik X zarabia 2 tys. zł miesięcznie, a pracownik Y 20 tys. zł, to oznacza to jedynie tyle, że średnio mają po 11 tys. zł.
Rozpiętość płac to kolejny argument Solidarności przeciwko sposobowi funkcjonowania firm. Powołuje się ona na porównanie różnic w dochodach krajów UE, z którego wynika, iż w Polska, obok Portugalii ma najwyższy wskaźnik rozpiętości płac.
Smutne wnioski, jakie płyną z tych danych są takie, że wielu Polaków realnie ubożeje, gdyż ich pensje albo nie rosną wcale, albo rosną w stopniu nie odpowiadającym stale rosnącym kosztom życia.
Roczna inflacja rzędu 4,6%, jaką podają nam media, to tylko wskaźnik. Wiele kosztów stałych podrożało: gaz i energia podrożały po 10-12%, a np. owoce o 18%.
Potwierdza to jedynie regułę, iż najgorzej uposażeni nie zdążą skorzystać ze wzrostu gospodarczego, nim ten nie zacznie ponownie maleć. Tymczasem wąska grupa społeczeństwa (3-5%) osiąga dochody porównywalne do tych otrzymywanych w krajach dawnej UE. Zwłaszcza przy obecnym kursie złotego (3,3 zł za 1 EUR czy 2 zł za 1 USD). Na zniwelowanie przepaści w poziomie zamożności i rozpiętości dochodów potrzeba kilkudziesięciu lat dynamicznego rozwoju w tempie 6% PKB rocznie oraz licznych reform i korzystnych zmian demograficznych.
Tymczasem już za kilka lat Polska ma wejść do strefy euro i utracić główny atut: niezależność polityki monetarnej. Stopy procentowe będę ustalane odgórnie przez EBC – bank centralny UE.
Jakie przynosi to skutki dla tamtejszych gospodarek, nie trzeba pisać. Ich tempo wzrostu PKB oscyluje wokół 2%, czyli jest trzykrotnie niższe niż Polski. Jak zatem mamy nadrobić kilkadziesiąt lat opóźnienia?
Autor: Tomasz Bar, www.FinanseOsobiste.pl