Czerwcowa licytacja sztuki dawnej w domu aukcyjnym Desa Unicum. Kolejne dzieło na sprzedaż: "Macierzyństwo – żona artysty z synem" – pastel Stanisława Wyspiańskiego z 1904 r., karton, cena wywoławcza 300 tys. złotych. Kto da więcej? Przez kilka minut uczestnicy aukcji ostrożnie podbijają stawkę po 5 tys. złotych.
Napięcie rośnie, gdy o obraz walczą już tylko trzy osoby. W przypadku prac tak unikalnych jak ta są małe szanse, by raz sprzedane dzieło wróciło wkrótce na rynek. Można je kupić teraz albo wcale – 620 tys. złotych po raz pierwszy, po raz drugi… sprzedane! Szczęśliwy nabywca, którego nazwisko jest znane tylko właścicielom domu aukcyjnego, pobił rekord – zapłacił najwyższą cenę w historii polskiego rynku aukcyjnego za obraz na papierze. Za ten kawałek kartonu o wymiarach 62 na 47,5 cm można by kupić wygodne mieszkanie w Warszawie.
Ku radości właścicieli domów aukcyjnych, po niemal pięciu latach niewielkiego ruchu, na rynku od kilku miesięcy widać wyraźnie rosnące zainteresowanie kupowaniem dzieł sztuki. To jeszcze nie hossa z końca lat 90., kiedy świeżo upieczeni biznesmeni chętnie lokowali wolne środki w obrazach, ale właściciele domów aukcyjnych zgodnie mówią o ożywieniu. Na czerwcowej aukcji sztuki współczesnej oraz XIX i XX w. w warszawskim domu Agra-Art na 127 wystawionych obrazów aż 90 zostało sprzedanych, co do tej pory zdarzało się dość rzadko. Oprócz kupujących był też tłum obserwatorów. W 2006 r. przychód Agry wyniósł 2,5 mln zł, do czerwca 2007 r. sięgnął już prawie 2 mln złotych.
Polswiss Art, Rempex, Agra-Art, Desa Unicum – liczących się na rynku aukcyjnym graczy można policzyć na palcach jednej ręki. Ale jest to rynek stosunkowo młody i nie da się ukryć, na światowej mapie handlu sztuką raczej prowincjonalny. Sami zainteresowani oceniają, że roczne obroty na aukcjach w Polsce to ok. 70 mln zł, większość jest realizowana w Warszawie. Przez ostatnie kilka lat najwyższymi stabilnymi obrotami mogły pochwalić się Polswiss Art, Agra-Art i Rempex – rocznie na aukcjach tego ostatniego sprzedawano dzieła za około 14 mln złotych. Polswiss, którego głównym udziałowcem jest Iwona Büchner, była żona biznesmena Piotra Büchnera, po bardzo dobrym okresie pod koniec lat 90., kiedy na aukcjach padały tam kolejne rekordy cenowe, od kilku lat przynosi straty. Coraz lepiej natomiast radzi sobie Desa Unicum – w tym roku wartość sprzedanych tam dzieł sztuki ma według prognoz zarządu sięgnąć 28 mln złotych.
Na świecie dominującą pozycję zajmują dwa domy aukcyjne: notowany na nowojorskiej giełdzie Sotheby's i należący do Francois Pinault Christie's, który jeden z najbogatszych Francuzów kupił w 1998 r. za – bagatela – 1mld dolarów. To właśnie tam wyznacza się trendy i sprzedaje najdroższe dzieła sztuki – w 2006 r. średnia cena dzieła sprzedanego w Sotheby's i Christie's razem wyniosła 92 tys. dolarów. O takich wynikach polscy aukcjonerzy mogą tylko pomarzyć. Do tej pory najdrożej sprzedanym obrazem w historii polskich aukcji jest "Rozbitek" Henryka Siemiradzkiego: w 2000 r. na licytacji w Polswissie poszedł za 2,1 mln złotych. Takie ceny zdarzają się jednak raz na kilkanaście lat, czyli właśnie tyle, ile istnieje nasz rynek aukcyjny.
Do 1989 r. monopolistą w handlu dziełami sztuki i antykami było Państwowe Przedsiębiorstwo Desa, które nie organizowało aukcji. Kiedy pod koniec lat 80. Zofia Krajewska-Szukalska, prezes warszawskiej Agry, chciała sprzedać wartościową biżuterię rodzinną, zaproponowana przez Desę cena po odjęciu prowizji równała się cenie złomu.
– Zorganizowałam własną aukcję. Wystąpiłam o koncesję, która umożliwiła nie tylko handel biżuterią, ale także książkami, znaczkami, obrazami, i tak to się zaczęło – wspomina Szukalska. Po tej aukcji znajomi zaczęli jej przynosić inne przedmioty na sprzedaż i biznes zaczął się rozwijać.
Agra sprzedaje głównie obrazy – organizuje aukcje sztuki tradycyjnej, na których można kupić dzieła polskich i zagranicznych artystów z XIX i początku XX w., aukcje sztuki współczesnej oraz tzw. aukcje Flesz, wystawiające głównie rysunki, grafiki, gwasze i fotografie. Od trzech lat prowadzi również aukcje online. Zofia Krajewska-Szukalska podkreśla, że nie kupuje dzieł sztuki, chyba że dla konkretnego klienta, a jedynie bierze obrazy w komis.
– Kupowanie jest zbyt ryzykowne, bo nigdy nie mam gwarancji, że dzieło się sprzeda. Prowadzenie domu aukcyjnego jest i tak wystarczająco kosztowne. Wystawiane dzieło trzeba sfotografować, opisać w katalogu i poddać ekspertyzom rzeczoznawców. Jeśli nie znajdzie nabywcy, koszty są po naszej stronie – tłumaczy.
Co innego kupować na zlecenie – za około 20-proc. prowizję domy aukcyjne nabywają dzieła sztuki także za granicą. Juliusz Windorbski, prezes Desy Unicum, często poluje w imieniu klientów na wybitne prace polskich malarzy podczas licytacji zagranicznych. W ubiegłym roku batalię o "Targ w okolicach Krakowa" Józefa Brandta przegrał na aukcji w Nicei z warszawskim marszandem i kolekcjonerem Markiem Mielniczukiem, który wyłożył na obraz (łącznie z kosztami aukcyjnymi) 443 tys. euro.
Właściciele domów aukcyjnych zgodnie potwierdzają, że gdyby nie dzieła spływające do Polski z Zachodu, nie byłoby na naszym rynku wielu ciekawych aukcji. – Cała École de Paris tworzyła przecież we Francji, obrazy monachijczyków zostały w Niemczech, a wiele obrazów Wyczółkowskiego wywieziono do Stanów Zjednoczonych – wylicza Krajewska-Szukalska. Spadkobiercy zagranicznych kolekcjonerów często przywożą do Polski wybitne dzieła naszych artystów, bo na rodzimym rynku mają one szansę uzyskać znacznie wyższą cenę. Miesiąc temu do swojej oferty Dom Aukcyjny Rempex pozyskał pięć obrazów Jana Lebensteina z kolekcji francuskiego pisarza Romaina Gary.
Rempex, podobnie jak Agra, jest biznesem rodzinnym. Oprócz domu aukcyjnego w Warszawie i Krakowie oraz sieci galerii ojciec Marek i syn Piotr Lengiewiczowie prowadzą hotel Harenda przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu. – Kiedy w domu aukcyjnym idzie słabiej, lepsze wyniki przynosi hotel. I odwrotnie – mówi prezes Rempeksu Piotr Lengiewicz. W ubiegłym roku ich przychody wyniosły 6 mln zł, po równo z handlu sztuką i usług hotelarskich.
Cechą wyróżniającą Rempex jest częstotliwość organizowania aukcji. Odbywają się one średnio dwa razy w miesiącu, na zmianę sprzedaje się sztukę dawną oraz antyki i sztukę współczesną. – Dzięki temu wstawiający do nas eksponaty mają gwarancję, że nie będą długo czekać na ich sprzedaż – mówi Piotr Lengiewicz. Konkurenci krytykują jednak Rempex za to, że stawia na masowość kosztem jakości dzieł w ofercie.
– Nie prowadzimy hurtowni, tylko sprzedajemy dzieła sztuki. Zbyt duża liczba aukcji obniża poziom oferty, a tym samym zniechęca klientów do tej formy zakupów – mówi Windorbski. W Desie aukcje odbywają się mniej więcej raz na dwa miesiące, na zmianę sztuka współczesna i dawna. Ten dom aukcyjny powstał w 1998 r. po rozdzieleniu państwowej Desy na część warszawską i krakowską.Warszawski oddział, kupiony przez konsorcjum BRE Banku, Polskiej Grupy Interim oraz Domu Aukcyjnego Unicum, należącego do Andrzeja Ochalskiego, szybko popadł w tarapaty finansowe. Do 2004 r. przynosił straty. Pomogła dopiero zmiana na fotelu prezesa. Andrzeja Ochalskiego zastąpił Juliusz Windorbski, człowiek bez doświadczenia w sprzedaży dzieł sztuki, ale za to sprawny menedżer.
– Straty w Desie powstały przez błędy w zarządzaniu. Obrót dziełami sztuki to biznes jak każdy inny, trzeba uważać na koszty i dbać o klientów. My postanowiliśmy pozyskać nowych – młodych i zamożnych, którzy nie inwestowali w sztukę, choć ich na to stać – mówi Windorbski. Dom aukcyjny od pół roku obsługuje też klientów Noble Banku, którzy zdecydowali się na usługę art bankingu.
Od kilku lat obroty na aukcjach Desy Unicum dynamicznie rosną. Jeszcze w 2005 r. wyniosły tylko 9 mln zł, w 2006 r. już 18 mln złotych. Windorbski ma też wiele pomysłów na rozwój. – Chcemy rozszerzyć ofertę o usługi związane z inwestowaniem w sztukę, od ubezpieczeń i doradztwa po depozyty – wymienia. Planuje też otwarcie oddziałów zagranicznych w Europie Środkowo-Wschodniej, m.in. w Bukareszcie i Sofii. – Dla światowych graczy to zbyt małe rynki, ale dla nas całkowicie wystarczające i wiemy już, jak się poruszać w trudnych warunkach – mówi.
Polski rynek sztuki do łatwych nie należy. Brak tradycji kupowania na aukcjach, dlatego też inaczej układają się koszty ich prowadzenia. Na przykład prowizja pobierana przez dom aukcyjny od wystawiającego na sprzedaż jest większa (20 proc.) niż pobierana od kupującego (10 proc.). W Christie's czy Sotheby's jest odwrotnie – kupujący musi często dodać do wylicytowanej ceny aż 25 proc. opłaty. – Gdyby wprowadzić podobne zasady na rodzimym rynku, nikt by na aukcjach nie kupował – tłumaczy Zofia Krajewska-Szukalska i dodaje, że w USA i Wielkiej Brytanii to sprzedawca pokrywa koszty ubezpieczenia i ekspertyz, podczas gdy w Polsce są to koszty domu aukcyjnego.
{mosgoogle}
Innym ewenementem są ograniczenia dotyczące wywozu dzieł sztuki za granicę. W przypadku eksponatów starszych niż 55 lat, oprócz uzyskania zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków, kolekcjoner musi uiścić opłatę skarbową w wysokości 25 proc. wartości dzieła. Jeśli więc kupi obraz młodopolskiego malarza Władysława Ślewińskiego za 500 tys. zł, to oprócz 50 tys. zł prowizji dla domu aukcyjnego, musi jeszcze dopłacić 125 tys. złotych. – Przez te przepisy straciliśmy wielu klientów, którzy sądzili, że próbujemy ich naciągnąć na jakąś ukrytą dopłatę – mówi Konrad Szukalski, wiceprezes Agry. Na szczęście dla domów aukcyjnych powoli powiększa się grono polskich klientów, którzy są skłonni sowicie zapłacić za dzieło sztuki w nadziei, że na starość zapewni im ono emeryturę, a za życia prestiż i miłe doznania estetyczne.
Autorem jest Pani Katarzyna Dębek
Tekst pochodzi z wrześniowego numeru miesięcznika Forbes
Serdecznie dziękuję za jego udostępnienie.
www.forbes.pl
Przejdź do początku tekstu >>> kliknij
Przejdź do spisu treści 300 porad/artykułów
Przejdź do katalogu polecanych publikacji
Przejdź do bloga
Przejdź do forum
Przeczytaj inne artykuły o inwestowaniu w sztukę i monety:
Monety kolekcjonerskie – zyski nie tylko dla wtajemniczonych,
Marszandem być, czyli inwestowanie w sztukę,
Domy aukcyjne na rynku dzieł sztuki