Rośnie popyt na doradców inwestycyjnych i maklerów, a wraz z nim ich pensje. Jednak prawdziwą furorę robią tzw. doradcy finansowi.
Doradca inwestycyjny, doradca finansowy? Przeciętny Kowalski nie widzi różnicy. Jednak ten pierwszy musi zdać trzyetapowy egzamin państwowy i wydać minimum 1500 zł (po 500 zł za dopuszczenie do każdego etapu). A ten drugi… wystarczy, że uzna się za znawcę i już może doradzać. Niemal jak w piosence Jerzego Stuhra "Śpiewać każdy może". Co ciekawe, zarobki obu mogą być porównywalne.
By uniknąć przejęcia całych zespołów lub najcenniejszych ludzi przez konkurencję, domy maklerskie i TFI windują wynagrodzenia i zakładają pracownikom złote smycze, np. poprzez wypłatę bonusów pod koniec roku czy przyznawanie opcji na akcje firmy (taką dodatkową motywację miał np. Robert Nejman zarządzający portfelami w IDMSA). Mimo to coraz więcej maklerów, a zwłaszcza doradców inwestycyjnych, wybiera pracę na swoim. Ubytków kadrowych nie ma kim uzupełniać, na czym korzystają nowicjusze z licencjami. Otwiera się przed nimi szybka ścieżka kariery.
– Jest zapotrzebowanie na maklerów, zarówno tych z doświadczeniem, jak i tych świeżo upieczonych, choć różnice w ich wynagrodzeniach są ogromne – mówi Grzegorz Leszczyński, prezes IDMSA.
Mimo że zarobki początkujących wynoszą 2-3 tys. zł brutto, każdy przepracowany rok jest inwestycją w przyszłość. Wartość maklera z doświadczeniem rośnie skokowo. Z reguły dostaje kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Jeżeli oprócz wklepywania zleceń potrafi jeszcze pozyskać lub przyprowadzić ze sobą zamożnych klientów, awansuje do najwyższej kasty. – U mnie tacy ludzie zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy, przypuszczam, że w dużych bankach grubo powyżej 100 tys. – mówi Leszczyński. Również Jacek Lewandowski, prezes Ipopema Securities, przyznaje, że wynagrodzenia maklerów są już naprawdę wysokie, choć zastrzega, że to bardzo zróżnicowane środowisko – są w nim gwiazdy i przeciętniacy.
– Najlepsi dostają 10-15 tys. euro, sprawni, choć nie wybitni, jakieś 20-30 tys. zł miesięcznie – ocenia szef jednego z bankowych biur. Jednak największymi beneficjentami hossy są analitycy. – To najbardziej zaskakująca zmiana, bo jeszcze pięć lat temu ta grupa zawodowa nie cieszyła się zbyt wielkim uznaniem – mówi Lewandowski. Teraz ich brakuje. Wielu sensownie piszących przeszło do funduszy lub korporacji. A spółek na giełdzie przybywa w szybkim tempie. W efekcie nastąpił ogromny skok wynagrodzeń, a stawki płacone najlepszym zaczynają dorównywać londyńskim. Szefowie biur maklerskich oceniają, że pensje gwiazdorów (z bonusami) dochodzą do ćwierć miliona euro rocznie.
Jednak największy rynek pracy otwiera się przed doradcami finansowymi, choć pewnie bardziej adekwatną nazwą tej profesji byłby sprzedawca, agent lub konsultant finansowy. – Pośrednicy finansowi jak Xelion, Open Finance, Expander i ich mniejsi konkurenci zatrudniają ok. 1500-2000 doradców – ocenia Krzysztof Barembruch, wiceprezes firmy A-Z Finanse. Przypuszcza, że w ciągu najbliższych pięciu lat ta liczba wzrośnie do 10 tysięcy. Zarobki najlepszych dochodzą do kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. Oferta jest kusząca, a do zawodu – przynajmniej teoretycznie – można wejść wprost z ulicy. Nie ma egzaminów, certyfikatów ani licencji. Wystarczą odrobina wiedzy, tupet i predyspozycje sprzedażowe, czyli kwalifikacje typowego akwizytora. Krzysztof Barembruch przyznaje, że być może nazwa "planista finansowy" – stosowana na Zachodzie – byłaby bardziej adekwatna dla tej profesji. Większość z nich to ludzie młodzi, grubo przed trzydziestką, zarabiający ponad 20 tys. złotych. Niektórzy wynajmują nawet podwykonawców do papierkowej roboty. KNF z niepokojem przygląda się ekspansji nowego zawodu. Chce wprowadzenia certyfikatów lub licencji. Co na to sami zainteresowani? Nie mają nic przeciwko. Mówią wprost: jeśli nie my, to kto miałby dostać te certyfikaty. Są pewni siebie, wiedzą, że istnieje realne i rosnące zapotrzebowanie na ich usługi, a rzeczywistość dawno już rozsadziła gorset prawa. Zgodnie z nim doradzać odpłatnie może tylko posiadacz licencji doradcy inwestycyjnego (257 osób w kraju) oraz od niedawna tzw. makler rekomendujący. Uprawnienia takie mają wszyscy nowo zdający, pozostali maklerzy powin ni zaliczyć egzamin uzupełniający.Szefowie domów maklerskich robią wielkie oczy.
– Makler, gwiazda z dziesięcioletnim stażem musi coś jeszcze zdawać? Naprawdę jest taki przepis? – pytają wyraźnie zdziwieni. A 2 tys. doradców finansowych doradza Kowalskim bez licencji i zgodnie z prawem. Wszak nie pobierają wynagrodzenia za doradztwo, a jedynie prowizję od sprzedaży, i rekomendują produkty finansowe, a nie papiery wartościowe będące w publicznym obrocie. Dopóki klienci są zadowoleni, problemu nie ma. Pojawi się, gdy rekomendowane inwestycje zaczną przynosić straty.
STAWKI JAK W LONDYNIE
20 tys. EUR tyle wynoszą miesięczne pobory najlepszych analityków piszących rekomendacje
Autorem jest Pan Andrzej Witul
Tekst pochodzi z miesięcznika Forbes
Serdecznie dziękuję za jego udostępnienie.
www.forbes.pl
Przejdź do początku tekstu >>> kliknij
Przejdź do spisu treści porad/artykułów
Przejdź do katalogu polecanych publikacji
Przejdź do bloga
Przejdź do forum
Przeczytaj pokrewne artykuły:
Jak wybrać dobrą lokatę terminową?,
W co warto inwestować w 2008 r?
Kilka słów o inwestowaniu w sztukę,
Inwestowanie w złoto jest bezpieczne
{mosgoogle}