W czasie hossy ceny akcji na giełdach rosną do nieba, fundusze akcyjne nie nadążają z przyjmowaniem pieniędzy od klientów, instytucje finansowe prześcigają się w oferowaniu najbardziej wymyślnych i egzotycznych produktów. O obligacjach dających marne kilka procent rocznie nikt nie myśli. Przecież wielokrotnie wyższe zyski są na wyciągnięcie ręki. Gdy bessa pokazała swoje oblicze, po raz kolejny okazało się, że nie ma zysku bez ryzyka. Wysokie zyski, osiągnięte w ciągu kilku lat wzrostu cen akcji, zaczęły topnieć w oczach.
W wielu przypadkach stopniały do zera. W jeszcze gorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy zdecydowali się inwestować w akcje i fundusze w szczycie hossy. Ich straty liczone są w dziesiątkach procent. Jedni zniechęceni rezygnują z jakichkolwiek inwestycji, inni starają się szukać możliwości odrobienia choćby części strat.
W czasach gwałtownych załamań na rynkach finansowych, z jakimi właśnie mamy do czynienia, trudno o bezpieczną przystań dla kapitału. Zachwalana przez wiele instytucji finansowych jeszcze w czasie hossy dywersyfikacja okazała się niezbyt skuteczna. Od kilku miesięcy spadają jednocześnie kursy akcji, ceny ropy i złota, nie mówiąc o – wszystkiemu winnych – cenach nieruchomości. Kryzys ma wymiar ogólnoświatowy, trudno więc nawet w najdalszym zakątku znaleźć kraj, w którym giełda przynosi zyski. Większość optymistycznych prognoz została drastycznie zweryfikowana przez twardą rzeczywistość.
Najpoważniejszym skutkiem kryzysu finansowego jest jednak nie spadek cen, ale zaufania do niemal wszystkich rodzajów aktywów i prawie wszystkich instytucji, w szczególności banków i funduszy inwestycyjnych. Reklamowe slogany typu “bezpieczna lokata”, “pewny zysk” działają na odbiorców niczym płachta na byka. Trudno się temu dziwić w czasach, gdy wielkie banki o ponad 100-letnich tradycjach padają jak muchy, a największe instytucje finansowe proszą o rządowe wsparcie.
Pompowanie przez rządy wielu krajów setek miliardów dolarów w celu podtrzymania przy życiu prywatnych instytucji finansowych rodzi wśród inwestorów więcej obaw niż nadziei na rychłą poprawę sytuacji.
Mimo że na tle wydarzeń na świecie polskie banki wydają się oazą spokoju, a nasze regulacje zapewniają bezpieczeństwo deponowanych w nich pieniędzy, również one odczuły spadek zaufania ze strony klientów. Jak wynika z danych NBP, w październiku 2008 r. depozyty gospodarstw domowych w bankach zwiększyły się o zaledwie pół procenta (około 1,5 mld zł) w porównaniu do września tego roku. To jeden z najniższych przyrostów w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Choć nie ma oznak nerwowego wycofywania depozytów z banków, to jednak wyraźnie widać dużą ostrożność klientów w podejściu do lokat. I to mimo coraz bardziej atrakcyjnego oprocentowania, które oferują banki ścigające się w zdobywaniu depozytów.
Jednocześnie z funduszy inwestycyjnych klienci wycofali w tym czasie grubo ponad 6 mld złotych. Wartość gotówki w obiegu w październiku zwiększyła się o rekordową sumę ponad 8 mld złotych. To świadczy o tym, że coraz więcej pieniędzy Polacy trzymają w przysłowiowej skarpecie, obawiając się o ich bezpieczeństwo.
Pęd do lokowania oszczędności w bankach wyraźnie się zmniejszył, i to mimo prowadzonych wciąż intensywnie kampanii reklamowych oraz coraz bardziej atrakcyjnych warunków i rosnącego oprocentowania lokat. Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że 6-7 proc., oferowane przez polujące na klientów banki, to szczyt możliwości. Pod koniec listopada rekordziści oferowali od 8 do 10 procent. Jak często bywa, w przypadku takich “atrakcji” jest zwykle wiele ograniczeń i wymaga się od klienta spełnienia wielu dodatkowych warunków, często na zasadach transakcji wiązanej (założenie rachunku, dokonanie zakupu innego produktu banku, np. lokaty strukturyzowanej lub skorzystanie z innych jego usług, np. kredytu hipotecznego). Banki liczą więc na zdobycie tą drogą klientów i zrekompensowanie sobie wypłaty wysokich odsetek.
Najczęściej tak wysokie oprocentowanie oferowane jest dla lokat krótkoterminowych, zazwyczaj trzy-, sześciomiesięcznych, albo – jak w przypadku Noble Banku – żeby dostać 10 proc. na 36-miesięcznej lokacie, trzeba mieć minimum 5 mln złotych. Inne banki z kolei ograniczają mocno maksymalną kwotę wysoko oprocentowanej lokaty. Na dłuższą metę, szczególnie w perspektywie nieuchronnych w nieodległej przyszłości obniżek stóp procentowych, tak wysoki poziom odsetek jest nie do utrzymania. Sami bankowcy mówią coraz częściej o negatywnych skutkach wyniszczającej wojny na odsetki.
Jak na tym tle wypadają obligacje? W przypadku dwuletnich obligacji o stałym oprocentowaniu, których wykup nastąpi w listopadzie 2010 r. (DOS1110), odsetki wynoszące 6,25 proc. rocznie ustępują jedynie nielicznym ofertom lokat bankowych o analogicznych parametrach (oprocentowanie stałe, czas trwania lokaty dwa lata), a ich otrzymanie nie wiąże się z koniecznością spełnienia żadnych dodatkowych warunków.
Trzyletnie obligacje o oprocentowaniu zmiennym, zależnym od stawek na rynku międzybankowym (sześciomiesięczne stawki WIBOR), dawały w listopadzie 6,38 proc. odsetek w skali rocznej w kwartalnym okresie (ich oprocentowanie zmienia się co trzy miesiące), czteroletnie, których oprocentowanie zależne jest od stopy inflacji, aż 7 proc., a dziesięcioletnie również indeksowane inflacją, tzw. emerytalne (EDO), nawet 7,5 procent. Porównując hipotetyczne ryzyko związane z niewypłacalnością banków i Skarbu Państwa oraz różnice w oprocentowaniu lokat i obligacji skarbowych, dla wielu posiadaczy wolnej gotówki wybór wydaje się oczywisty. Jeśli uwzględnić dodatkowe ograniczenia związane z ofertami banków, wątpliwości pozostaje jeszcze mniej.
Wszystko wskazuje na to, że inwestorzy dostrzegli zalety papierów skarbowych. Według szacunków Ministerstwa Finansów, w 2008 r. sprzedaż obligacji detalicznych może wynieść 7 mld złotych. Byłby to rekord w skali ostatnich kilku lat. W 2007 r., który stał pod znakiem szczytu i zarazem schyłku giełdowego amoku, ciułacze na obligacje wydali zaledwie 2,9 mld złotych. W 2006 r., gdy akcje i fundusze inwestycyjne nie przesłaniały im jeszcze całego świata, zainwestowali w nie 4,2 mld złotych.
Warto zauważyć, że tegoroczny rekord powodzenia obligacji skarbowych został osiągnięty niemal bez śladu reklamowego wsparcia i mimo agresywnej kampanii marketingowej konkurencyjnych produktów bankowych. Okazuje się, że niedoceniany często klient charakteryzuje się niezłym wyczuciem i w trosce o swoje pieniądze nie ulega reklamowym namowom w takim stopniu, jak zwykło się uważać.
A czas na kupowanie każdego rodzaju obligacji wydaje się teraz najbardziej odpowiedni. Opłacalność inwestowania w nie jest zależna przede wszystkim od poziomu inflacji i decyzji władz monetarnych w kwestii oficjalnych stóp procentowych. Wszystko wskazuje na to, że inflacja osiągnęła już apogeum i wkrótce zacznie się stopniowo obniżać.
Kupując więc teraz papiery indeksowane wskaźnikiem wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych (cztero- i dziesięcioletnie oraz trzyletnie, których oprocentowanie zależne jest od rynkowej ceny pieniądza), można sobie zapewnić wysokie odsetki w najbliższych miesiącach i skuteczną ochronę pieniędzy przed inflacją w przyszłości, przy znikomym poziomie ryzyka. Wraz ze spadkiem poziomu inflacji i już rozpoczętym przez Radę Polityki Pieniężnej obniżaniem stóp procentowych atrakcyjność tego typu papierów będzie się obniżać. Jednak można przypuszczać, że w takim samym stopniu banki będą wówczas obniżać oprocentowanie lokat.
Inwestując z kolei w obligacje o stałym oprocentowaniu (dwuletnie DOS i zerokuponowe), zapewniamy sobie godziwy zarobek, gdyż ceny tych papierów rosną w ślad za spadającymi stopami procentowymi. A ich obniżki są w najbliższych miesiącach pewne jak w banku. Długoterminowy cykl ich redukowania właśnie się rozpoczął. Zyski posiadaczy obligacji kupionych po niskich cenach w perspektywie najbliższych kilku-, kilkunastu miesięcy mogą być naprawdę satysfakcjonujące.
– Inwestycja w polskie obligacje skarbowe powinna przynieść w ciągu najbliższego roku znacznie wyższą stopę zwrotu niż w minionym – mówi Katarzyna Siwek, kierownik działu analiz z Expandera. – Powinna ona być zbliżona do stopy zwrotu możliwej do uzyskania na rynku pieniężnym. Mamy do czynienia z wyraźnym oczekiwaniem na rozpoczęcie cyklu obniżek stóp procentowych w Polsce. Jednak po spadku rentowności poniżej 6,5 proc. atrakcyjność rynku obligacji zmalała. Nie wydaje się, aby w najbliższym roku inwestycje w tego typu papiery dały większy dochód niż najwyżej oprocentowane lokaty bankowe. Ich udział w portfelu może mieć jednak na celu dywersyfikację aktywów – dodaje.
Możliwości inwestowania w obligacje nie ograniczają się do papierów przeznaczonych dla klientów detalicznych, czyli przysłowiowych drobnych ciułaczy. Spora część obligacji skarbowych jest notowana na giełdzie i dzięki temu nawet obligacje sprzedawane przez Skarb Państwa w ofercie pierwotnej instytucjom finansowym stają się przez rynek wtórny dostępne dla inwestorów indywidualnych.
W październiku wartość obrotów obligacjami na giełdzie wyniosła 1,4 mld zł i była dziesięciokrotnie wyższa niż we wrześniu. To kolejny dowód potwierdzający tezę o gwałtownie rosnącej wśród inwestorów popularności obligacji skarbowych w czasach finansowego kryzysu. Podobny skokowy wzrost zainteresowania papierami skarbowymi zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym obserwowany jest raz na kilka, kilkanaście lat. Poprzednio z takim zjawiskiem mieliśmy do czynienia w 2001 roku. Wówczas dodatkowym czynnikiem pobudzającym popyt na obligacje była perspektywa wprowadzenia podatku od dochodów kapitałowych (podatku Belki). Wtedy też doświadczaliśmy początku głębokiego załamania na rynku akcji. Analogia z obecną sytuacją na giełdzie jest więc nieodparta.
Pole do działania mają teraz fundusze obligacji, które mają o wiele większe możliwości niż inwestorzy indywidualni.
– Jeżeli Rada Polityki Pieniężnej będzie skłaniać się do obniżek stóp, warto posiadać fundusze inwestujące w polskie obligacje skarbowe. To właśnie dla tego rynku prognozuję hossę na najbliższych kilkanaście miesięcy – przekonuje Michał Kurpiel, doradca finansowy z Xelionu.
Warto również pamiętać, że obligacje nie muszą i najczęściej nie stanowią jedynej pozycji w portfelu inwestora. Mogą być natomiast bardzo istotnym jego składnikiem, szczególnie w niepewnych czasach.
Autorem jest Pan Roman Przasnyski
Tekst pochodzi z miesięcznika Forbes
Serdecznie dziękuję za jego udostępnienie.
www.forbes.pl
Przejdź do początku tekstu >>> kliknij