Minister finansów Jan Vincent-Rostowski odbiera nagrodę najlepszego ministra finansów Europy w 2009 r., a pieniędzy w jego własnym kraju brakuje prawie na wszystko. Skutki kryzysu, którego podobno uniknęliśmy, będziemy odczuwać jeszcze przez lata. W grudniu nie było pieniędzy na wypłatę rent i emerytur, ale Ministerstwo Finansów znalazło blisko 3 mld euro na interwencję walutową na rynku i planuje dalsze tego typu działania.
Polski minister finansów Jan Vincent-Rostowski właśnie został uznany przez brytyjski magazyn ?The Banker?, tubę propagandową spekulantów walutowych i bankierów z Londyńskiego City, za najlepszego ministra finansów Europy w 2009 r. Nagrodę przyznano mu za twórcze strategie antykryzysowe i zaciągnięcie potężnego kredytu w MFW w kwocie 20,5 mld USD. Londyńscy bankierzy, jak widać, umieli docenić starania polskiego ministra finansów. Czy my, obywatele znad Wisły, możemy być równie usatysfakcjonowani działaniami naszego fiskusa? Czy naprawdę możemy wierzyć we wszystkie zapewnienia sternika polskich finansów publicznych. Czy rzeczywiście jest tak dobrze z fundamentami polskiej gospodarki jak zapewnia nas Jan Vincent-Rostowski? Jeśli zachodni bankierzy są tak zadowoleni z naszego ministra finansów, to czy my, obywatele Rzeczpospolitej, również możemy czuć się tak samo szczęśliwi i usatysfakcjonowani?
Baju, baju będziesz w raju
Twórczą strategią ministra finansów w obliczu rozrastającego się kryzysu w 2009 r. było nicnierobienie ? niereagowanie na ogarniający całą Europę kryzys. Mieliśmy to przeczekać bez pakietów stymulacyjnych i interwencji czynników rządowych. Liczne zapewnienia i prognozy ministra finansów ulegały bardzo często istotnym zmianom, głównie post factum. Jednak Polska jazda na gapę właśnie się skończyła. Koło fortuny nie lubi się powtarzać, zwłaszcza gdy nie swoje zasługi przypisuje się własnym działaniom. Minister finansów Jan Vincent-Rostowski zapewniał polską opinię publiczną, że deficyt finansów publicznych miał wynieść 3,6 proc., a wyniesie w 2009 r. 6,5-7 proc. Gromił niedowiarków, twierdząc, że deficyt budżetu wyniesie 18,2 mld zł, a wyniósł ok. 27 mld zł. Minister finansów bardzo długo upierał się, że wzrost PKB w 2009 r. wyniesie 4,8 proc., a będzie pomiędzy 1-1,3 proc. po odsezonowaniu danych i to przy olbrzymim szczęściu, kreatywnej księgowości, zamiataniu wielu problemów pod dywan oraz znaczącej krajowej konsumpcji. Sporo było tych niekonsekwencji, przeinaczeń i błędnych prognoz. W wywiadzie dla francuskiej telewizji ?France24? Jan Vincent-Rostowski twierdził, że to przede wszystkim polityka liberalna daleka od protekcjonizmu uchroniła Polskę w 2009 r. przed recesją. Czy to na pewno prawda? Czy to nie przypadkiem niemiecki, francuski, a nawet i słowacki protekcjonizm i ich dopłaty do zakupu polskich aut (kraje te kupiły w Polsce blisko 50?000 aut) oraz zmasowane, w dużej mierze na kredyt, zakupy polskich konsumentów, jak i przewalutowanie unijnych środków z euro na złote w 2009 r. w astronomicznej kwocie 33,5 mld zł, które przepuszczono przez polski budżet były owym clou programu? Czy to nie te działania były wentylem bezpieczeństwa i bardziej niż doktryna liberalna przysłużyły się łagodnemu wchodzeniu Polski w kryzys? Minister finansów nadal podtrzymuje tezę o zdrowych finansach publicznych naszego kraju. W wywiadzie dla ?Dziennika? z dnia 6 stycznia 2010 r. poszedł on znacznie dalej, twierdząc, że niska relacja długu publicznego do PKB będzie naszym silnym atutem w najbliższych latach. Minister finansów niewątpliwie zasłużył też na nagrodę za doskonały PR i poczucie humoru.
Co się tylko dało, wypchnięto poza budżet
Minister finansów po raz kolejny zapewnia polską opinię publiczną, jak i rynki kapitałowe, że w 2010 r. nie ma ryzyka przekroczenia 55-proc. progu relacji długu publicznego do PKB, bo przychody z prywatyzacji w 2010 r. na poziomie 25 mld zł są możliwe do osiągnięcia. Stwierdzenie to jest zaskakujące, bo prognozy Komisji Europejskiej mówią wyraźnie, że wskaźnik zadłużenia sektora publicznego w Polsce w 2010 r. może wynieść 59,7 proc. A więc znacznie powyżej 55 proc. Podobny scenariusz przewidują dla nas przedstawiciele Europejskiego Banku Centralnego, Banku Światowego i niektóre duże banki. Ten sam, nagradzany w Londynie minister finansów, zapisał w budżecie na 2010 r. deficyt na poziomie 52 mld zł, ponoć bardzo konserwatywnie go projektując. Problem w tym, że gdy dobrze i rzetelnie policzyć to, co wypchnięto poza budżet (14 mld zł deficytu środków Unii Europejskiej, 19 mld zł na finansowanie dróg, na które pożycza KFD, odebrane 7,5 mld FRD na rzecz zadłużonego ZUS-u, który pożyczył około 8 mld zł m.in. w bankach komercyjnych) deficyt wynosi 90-100 mld zł, a w zanadrzu jest jeszcze 7 mld zł z tytułu zwrotu elektrowniom akcyzy za prąd, pobieranej bezprawnie od 2002 r., którą w rzeczywistości płacą wszyscy Polacy. To nie koniec niedoszacowania wydatków budżetowych i zamiatania pod dywan. Wyraźnie zmniejszono subwencje i dotacje dla samorządów, które przędą coraz cieniej. Zabraknie im co najmniej kilkudziesięciu mld zł. Zobowiązania samorządów polskich na koniec III kwartału 2009 r. wyniosły już 32 mld zł. Nic dziwnego, że Ministerstwo Finansów zachęca samorządy oraz państwowe fundusze do inwestowania w papiery skarbowe i rządowe obligacje. Chodzi o to, że bony i obligacje Skarbu Państwa sprzedane innym podmiotom sektora finansów publicznych nie powiększają zadłużenia Skarbu Państwa. Ale żeby inwestować ? trzeba mieć za co.
Śniegowa kula zadłużenia pędzi
Śniegowa kula polskich długów nie maleje. W 2009 r. minister finansów zaciągnął brutto długi rzędu 160 mld zł, a nasze potrzeby pożyczkowe brutto na ten rok wynoszą 203 mld zł. Dług publiczny Skarbu Państwa zbliży się w tym roku do gigantycznej kwoty 750 mld zł, a zadłużenie zagraniczne przekroczy 200 mld euro. Długi hipoteczne zbliżą się do 250 mld zł, kredyty gotówkowe i ratalne osiągną poziom 200 mld zł, z czego w I kwartale 2010 r. blisko 20 mld zł to będą już kredyty stracone, wraz z kredytami zagrożonymi i straconymi przedsiębiorstw, będzie to kwota ok. 50 mld zł. Już dziś obsługa długu w budżecie państwa, to olbrzymia kwota rzędu 35 mld zł, a to pieniądze praktycznie wyrzucone w błoto. Czy ową toczącą się kulę śnieżną pod nazwą ?polskie zadłużenie? da się jeszcze zatrzymać bez drakońskich i drastycznych posunięć, ale już po wyborach? Nasze deficyty i potężny garb zadłużenia to nie jest przejściowy efekt, wypadek przy pracy, ale to trwała tendencja, przewlekła choroba, która jest nam serwowana jako terapia lecznicza. Najpierw wyprzedano wszystko, co cenne i wartościowe z majątku narodowego, potem uruchomiono spiralę długów. Co nas jeszcze czeka? Cięcia, drastyczne oszczędności, kolejne schładzanie gospodarki? Sprzedaliśmy już 75 proc. majątku narodowego za niezbyt wygórowaną cenę ok. 85 mld zł ? tyle dziś trzeba by zapłacić za jeden duży bank. Nieruchomości Krakowa wyceniono na 309 mld zł. Kraków, choć bardzo zacny, to jego majątek jest niewątpliwie mniejszy niż 75 proc. całego majątku polskiego. Obecne sztuczki księgowe ze składkami do OFE, obligacjami drogowymi, oszczędnościami NFZ-u, pożyczkami bankowymi ZUS-u, to jedynie ukrywanie gorzkiej prawdy, że ?król jest nagi?. Z pieniędzmi jest źle ? będzie jeszcze gorzej.
Interwencja walutowa Ministerstwa Finansów na dużą skalę
Dyrektor Departamentu Długu Publicznego Ministerstwa Finansów przyznał wreszcie, że w grudniu 2009 r. minister finansów zawarł transakcję na rynku FX swapów walutowych. To niewątpliwie sensacyjne oświadczenie. Ministerstwo Finansów wykorzystało część posiadanych walut do okresowej ich zamiany na złote i planuje kontynuować takie działania również w 2010 r. Czyżby obecne umocnienie złotego do poziomu 4,02 za euro to znów zasługa ministra finansów, a nie tylko działania spekulantów walutowych? FX swap to transakcja polegająca na umowie, że w przyszłości fiskus wymieni się z kontrahentem walutą po z góry ustalonym kursie, czyli zastawiono waluty budżetu państwa za złote. Po pierwsze, daje to spekulantom bardzo czytelne sygnały, po drugie przypomina to niebezpieczne opcje walutowe, które poczyniły ogromne straty w polskich przedsiębiorstwach, tym razem, to jakby opcje walutowe zawierane w imieniu państwa polskiego. To bardzo ryzykowna gra, która fałszuje rzeczywisty obraz i stan finansów publicznych, a długofalowo może okazać się bardzo kosztowna. Ministerialni hazardziści, jak widać, są gotowi na wszystko, byle tylko sztucznie obniżyć 55-proc. próg zadłużenia do PKB. Czy wystarczy środków na dalszą tego typu ruletkę kursowo-walutową? Jeszcze pod koniec 2009 r. Ministerstwo Finansów dysponowało kwotą około 3 mld euro rezerwy walutowej. Ile z tego przeznaczono, by wywindować kurs złotego do 4,02 za euro? Podobno poszło na ten cel aż 2,75 mld euro. A przecież na wszystko inne brakuje pieniędzy. Już w grudniu 2009 r. ZUS-owi brakowało pieniędzy na wypłatę bieżących emerytur i rent ? w tym roku dotacja do ZUS wyniesie 37,9 mld zł, a łącznie z dotacji, pożyczek i składek ZUS otrzyma 71,6 mld zł. A i tak zabraknie mu na wypłaty ok. 11 mld zł. W tym roku wpływy ze składek ZUS-owskich wystarczą zaledwie na sfinansowanie tylko 50 proc. świadczeń, m.in. emerytur i rent. Ani się obejrzymy jak powrócimy znowu do 13-proc. składki rentowej i ograniczenia waloryzacji, ale to wszystko po wyborach. Ale jak widać stać nas na wydawanie rezerw walutowych MF na sztuczne pompowanie kursu złotego. Ciekawe w czyim interesie?
Co jeszcze ukryto?
Obok coraz większego zadłużenia Państwa Polskiego i Polaków, mamy ukryte i na razie lekceważone, utajone zadłużenie ? to gwarancje i poręczenia udzielane przez Skarb Państwa i polski rząd. Tylko w 2009 r. wyniosły one 21,1 mld zł. Nie są one wliczane do długu Skarbu Państwa, chyba że korzystający z nich zacznie mieć problemy ze swoimi zobowiązaniami. Wówczas cała suma gwarancji i poręczeń Skarbu Państwa, wynosząca obecnie 38,2 mld zł, może okazać się całkiem realnym problemem. W handlu zagranicznym nadal sytuacja jest bardzo kiepska. Polski eksport w 2009 r. spadł o blisko 19 proc. do poziomu 89 mld euro, import o blisko 28 proc. do 96,5 mld euro, co daje deficyt w wysokości 7,5 mld euro, który w dolarach jest jeszcze większy i wynosi 10,5 mld USD.
Stanowczo przedwczesny powrót optymizmu
Większość analityków, jak i przedstawiciel rządu, już odwołało kryzys. Niektórzy chórem dopowiadają same dobre wiadomości: wzrost PKB na poziomie 3 proc., złotego po 3,5 za euro, wzrost produkcji przemysłowej i eksportu. Wyniki polskiej gospodarki według premiera mają być lepsze niż w 2009 r. Sytuacja w gospodarce i sytuacja walutowa ma być ponoć bardziej stabilna niż w minionym roku. Chciałoby się rzec: ?istny raj?. Jednak jeszcze w grudniu 2009 r. zatory płatnicze dotyczyły już ok. 10?000 polskich firm, płace spadły realnie o 1 proc. upadło ponad 1 700 przedsiębiorstw ? wzrost o 35 proc. r./r. Wzrost PKB o niewiele ponad 1 proc. w 2009 r. nie musi być wcale z tendencją trwałą. Słabnie tempo konsumpcji indywidualnej, tempo wydatków publicznych ? będzie tak zwłaszcza po wprowadzeniu tajemniczego, jak na razie, planu rozwoju i konsolidacji finansów publicznych i tzw. ?reguły wydatkowej?. Import przestał nurkować, maleje wolumen eksportu i inwestycji. Deficyt sektora finansów publicznych w bieżącym roku może zbliżyć się do poziomu 8-9 proc. PKB. Coraz bardziej zawęża się baza podatkowa. Zwroty podatkowe do kwietnia będą znaczące, a wpływy malejące. Zyski banków będą za 2009 r. znacznie niższe o ok. 50 proc. w porównaniu r./r. 10 mld zł zysku netto banków komercyjnych pożrą odpisy i rezerwy w kwocie ok. 10-11 mld zł. Ile przedsiębiorstw może nie udźwignąć restrukturyzacji długów i umów kredytowych? GUS może jeszcze zweryfikować część tych pozytywnych danych za zeszły rok, i to nawet w dół tak jak było z deficytem obrotów płatniczych za III kwartał 2009 r., kiedy to z 0,5 euro, po dokładnych wyliczeniach NBP, zrobiło się 1,3 mld euro deficytu. To wszystko może skutecznie zahamować słabnący wzrost gospodarczy i zwiększyć bezrobocie już w styczniu 2010 r. Jak na razie nasz fiskus stosuje w praktyce starą chińską maksymę: ?będąc bardzo spragnionym, żeby ugasić pragnienie, można pić nawet truciznę?. Tylko jak to się kończy? Obyśmy nie musieli w tym roku słyszeć, w wydaniu kolejnego komisarza UE, słów: ?Jacku, co się dzieje??. Bardzo silny, sztucznie umocniony złoty nie spowoduje, że pieniędzy będzie więcej.
autor: Janusz Szewczak – autor jest głównym ekonomistą SKOK www.GazetaFinansowa.pl