Zagraniczni analitycy ostrzegają przed groźbą krachu systemu bankowego w Europe Środkowo-Wschodniej. W tej sprawie w Europie hula wichura pesymizmu, u nas wieje optymizmem. Polski premier przekonuje, że nie jest Obamą, a Polska to nie Ameryka. To prawda, bo od amerykańskiego prezydenta odróżnia go nie tylko kolor skóry, ale również fakt, że Amerykanie pompują do swojej gospodarki kolejne setki miliardów dolarów, podczas gdy my nie robimy nic.
Różnic jest niestety dużo więcej i to znacznie poważniejszych. Prezydent Obama od miesięcy bowiem ostrzegał Amerykanów, że kryzys jest poważny i niebezpieczny, że trzeba zrobić wszystko, nie oglądając się na deficyt, aby tylko podtrzymać koniunkturę i konsumpcję. Prezydent Obama potrzebował niespełna czterech tygodni, by jego ekipa przygotowała i uzgodniła w Kongresie kompletny plan ratunkowy dla amerykańskiej gospodarki i banków.
Kosztowna pycha
Premier polskiego rządu od kilku miesięcy zapewniał nas, że krajowa gospodarka
jest oazą stabilności i kryzys nam nie grozi. Nie kto inny, jak minister
finansów Jacek Rostowski twierdzi nadal, że nasz system bankowy okazał się
wyjątkowo odporny na obecną sytację na świecie. Problem w tym, że nasz
minister finansów nie po raz pierwszy się myli. Według niego Polska ma silne
fundamenty ekonomiczne, nasz system bankowy jest zdrowy, a kryzys ominął
polskie instytucje finansowe. Trzeba pamiętać, że do nas niektóre zjawiska
dochodzą z pewnym opóźnieniem.
Świat się myli?
Czy w swej skrajnej megalomanii minister finansów uważa zatem, że cały świat
myli się w swych receptach antykryzysowych, a tylko my mamy rację, trzymając
się dogmatów o niskim deficycie i szybkim wejściu do strefy euro, dla którego
zdecydowaliśmy się na cięcia wydatków, podczas gdy wszyscy je zwiększają?
Zatem kraje Eurolandu, USA i Chiny idą, według polskiego ministra finansów,
złą drogą, a my tą dobrą. Minister uważa, że lekarstwem na kryzys nie może być
zadłużanie się. Tak, jakby obecne 570 mld zł długu publicznego Skarbu Państwa
liczonego po kursie 4,17 zł za euro było drobiazgiem. Jeśli ten dług
przeliczymy po obecnym kursie, okazuje się, że przekroczyłby on już nawet 600
mld zł. A mamy również 170 mld euro zadłużenia państwa, przedsiębiorstw i
ludności. To nie są drobiazgi.
Kłamstwo za kłamstwem
Należy też przypomnieć ministrowi finansów, że już od dawna nie mamy polskiego
systemu bankowego, natomiast mamy zagraniczne banki komercyjne działające w
Polsce. Zapewnianie o ich doskonałym stanie i stabilności wkrótce może się
okazać tak samo prawdziwe, jak wcześniejsze zapewnienia, że w Polsce nie
będzie kryzysu. Zagraniczne banki komercyjne obecne na GPW od początku roku
zostały przecenione już o 30 proc. To prawdziwy ewenement. To właśnie te banki
ponoszą coraz większe straty. Są zaangażowane w gigantyczne toksyczne
instrumenty, jak choćby opcje walutowe i słynne CIRS-y, z powodu których
straty mogą sięgnąć nawet 15 mld zł, a może i więcej, w zależności od tego czy
będzie rósł kurs walutowy.
Nie pożyczać!
Z tego powodu banki będą musiały dokonać odpisów ze swoich rezerw, a ich
centrale wydały jednoznaczne dyrektywy, by nie udzielały kredytów
przedsiębiorcom. Banki matki zastanawiają się, czy
w ogóle nie zaprzestać finansowania w regionie i nie wycofać się z Europy
Środkowo-Wschodniej. Agencje ratingowe ostrzegają, że kraje Eurolandu i ich
banki dominujące w Europie Środkowo-Wschodniej mogą mieć obniżone ratingi.
Dotyczy to głównie banków z Austrii, Włoch, Skandynawii, Belgii, Holandii i
Irlandii. Pożyczkobiorcy z krajów Europy Środkowo-Wschodniej są bowiem winni
bankom zagranicznym aż 1,3 bln euro. Tylko na austriackie banki przypada około
300 mld euro zobowiązań. To aż 70 proc. PKB Austrii.
Uzasadnione obawy
Zagraniczne banki matki są w coraz większej panice i coraz większym
zakłopotaniu. Systemy bankowe takich krajów jak Polska, Turcja, kraje
nadbałtyckie, Rumunia, Bułgaria, Czechy, Węgry, Rosja, jak i ich finanse
publiczne, budżety będą wystawione na coraz dramatyczniejsze warunki
finansowania swoich potrzeb. W znacznym stopniu uzasadnione są obawy zarówno,
co do recesji w naszym rejonie, jak i co do gigantycznych problemów z
finansowaniem deficytów handlowych. Banki obawiają się również o finansowania
deficytów obrotów bieżących. W przypadku Bułgarii, Rumuni, Łotwy deficyt
obrotów bieżących to wielkości dwucyfrowe (ok. 20 proc.). W naszym przypadku,
co prawda niedawno było 6 proc., ale dziś jest już trochę więcej.
Dzieje się źle
W Polsce spadek produkcji przemysłowej w styczniu osiągnął poziom 15 proc. W
lutym, marcu mogą to być spadki o kolejne 15 ? 20, a może nawet 25 proc. Już w
grudniu polski eksport spadł o 16 proc. Spadnie bardzo gwałtownie również w
pierwszym kwartale 2009 r. Nie tylko my mamy probelmy. Także niemiecka
gospodarka skurczy się 4 ? 5 proc., węgierska w tym samym czasie o około 3
proc. Pamiętajmy, że Węgry, Łotwa, Ukraina już skorzystały z pożyczek
ratunkowych MFW i EBC. Już wkrótce poproszą o to i inne kraje Europy
Środkowo-Wschodniej: prawdopodobnie Serbia, Rumunia i Bułgaria.
Długi, długi, długi
Polska nie jest więc żadnym wyjątkiem. Opowieści o silnych fundamentach
gospodarki to mity. Jesteśmy w naszym regionie krajem najbardziej zadłużonym.
To właśnie dług jest naszą piętą Achillesową. W ciągu ostatniego roku
zadłużenie wzrosło o 70 ? 90 mld zł ? zależy po jakim kursie je liczyć.
Kredyty gospodarstw domowych przekroczyły kwotę 300 mld zł. Na około 40 mld zł
są zadłużone, rzekomo, tak świetnie prosperujące zagraniczne banki komercyjne
działające w Polsce. 12 mld zł to zadłużenie na kartach kredytowych. 170 mld
zł to zadłużenie z tytułu kredytów hipotecznych, z czego blisko 70 proc. jest
denominowanych we frankach szwajcarskich.
Nie do spłacenia
Polska ma ogromne potrzeby pożyczkowe. W tym roku na poziomie 155 mld zł. W
czerwcu w 2009 r. po nowelizacji budżetu mogą one wzrosnąć nawet do 200 mld
zł. Dziś polskie społeczeństwo dopiero zaczyna przeżywać rozgoryczenie i
utratę złudzeń. Nasza gospodarka, podobnie zresztą jak większości krajów
regionu, jest dramatycznie uzależniona od zagranicznego finansowania. W sposób
nieodpowiedzialny, często wręcz skandaliczny, pozbyliśmy się własnego systemu
bankowego, podobnie jak Litwa, Łotwa, Estonia czy Węgry. I właśnie w tych
krajach kryzys gospodarczy i walutowy będzie niewątpliwie największy. Kredyty
zaciągnięte w euro, frankach i dolarach mogą się już wkrótce okazać nie do
spłacenia. Zwłaszcza dla firm, które nie tylko tracą zamówienia eksportowe,
ale nie mogą się doprosić się o nowe kredyty nawet w ramach przyznawanych już
Polsce dotacji ze środków pomocowych UE, np. w ramach programu operacyjnego
innowacyjna gospodarka.
Frank dusi kredytobiorców
Również indywidualni kredytobiorcy będą mieć coraz większe problemy z
wypłacalnością. Zwłaszcza z kredytami hipotecznymi denominowanymi we frankach
szwajcarskich. A to może pociągnąć na dno zachodnie banki, które najmocniej
zaangażowały się w akcję kredytową w ramach kredytów hipotecznych i często
nadmierną spekulację na rynkach krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Niemiecki
minister finansów mówi wprost ?niech ci, którzy tak zaszaleli na rynkach
Europy Środkowo-Wschodniej, radzą sobie sami?. Tymczasem w naszym regionie
banki to dziś panowie gospodarki. To prawdziwy superrząd. Zagraniczne banki
działające w Polsce mają coraz większe straty i muszą dokonywać coraz
większych odpisów z tytułu rezerw m.in. na opcje walutowe czy ewentualne
bankructwa swoich dłużników i klientów. Co ciekawe, spółki Skarbu Państwa
również mają opcje walutowe i to na kwotę ponad miliarda złotych. Ile tracą
banki komercyjne w Polsce i czy nie grozi im upadek lub przejęcie w związku z
tym?
Ratujący w potrzebie
Wątpliwe więc, by udzielały jakichś znaczących pożyczek, mając potężne
problemy. Aż 30 proc. średniej sumy bilansowej banków komercyjnych w Polsce w
2008 r. to były zobowiązania wobec zagranicznych central spółek matek. Łącznie
odpisy banków komercyjnych w Polsce z tytułów opcji i innych instrumentów
finansowych oraz z tytułu kredytów przeterminowanych mogą sięgnąć kwoty 3 ? 4
mld zł. A otwiera się przed nami kolejna czarna dziura. To obligacje
zalewające świat i Europę. Mówi się o kwocie 3 mln w 2009 r. Są to zarówno
obligacje rządowe, jak i korporacyjne. Tych ostatnich ma być tylko w Europie
ok. biliona euro. Jeśli jeszcze UE zdecyduje się na wypuszczenie wspólnych
euroobligacji dla krajów Eurolandu, będziemy całkowicie bezbronni na rynku
kapitałowym.
Polska bankrutem?
Niemożliwe stanie się wówczas finansowanie 155 mld zł naszych potrzeb
pożyczkowych. A wiadomo, że w drugiej połowie roku mogą one znacząco wzrosnąć.
Nie będzie wtedy chętnych na nasze papiery, choć już dziś mamy bardzo duże
problemy ze sprzedażą bonów skarbowych i obligacji. Choć minister finansów
zapewnił ostatnio w Sejmie, że nie będziemy drugą Argentyną, to z powodu
euroobligacji może grozić nam bankructwo. Tu już nie wystarczy rosnąca
rentowność polskich obligacji na poziomie nawet 6 czy 8 proc. czy nawet
wyższych lichwiarskich 10 ? 11 proc.
Płonne nadzieje
Pamiętajmy, że kraj, który nie jest w stanie obsługiwać swojego zadłużenia
zagranicznego bez względu na to, czy ma 3-proc., 6-proc., czy 8 proc. deficyt,
jest bankrutem, który musi przystać na każde warunki. I na pewno nie ma co
marzyć wtedy o przyjęciu euro, bowiem w obecnej sytuacji nie zgodzą się na to
ani Komisja Europejska, ani Europejski Bank Centralny, ani przedstawiciele
resortów finansów krajów Eurolandu, dla których bylibyśmy zbyt konkurencyjną
gospodarką przy euro po 5 zł.
Janusz Szewczak, autor jest niezaleznym analitykiem gospodarczym dla www.GazetaFinansowa.pl
![]()
Przeczytaj pokrewne teksty:
KNF zaspała czy jest po prostu bezradna?,
Mocarze w objęciach kryzysu,
Cudaczna polityka gospodarcza,
Przejdź do spisu treści 700 porad finansowych zawartych na portalu ,
Przejdź na bloga www.blog.finanseosobiste.pl ,
Przejdź do działu Nowe produkty finansowe





