W ciągu ostatniej dekady WIG20 wzrósł o jedną czwartą, ale w rzeczywistości inwestycja w ten indeks przyniosła straty. Czemu? Inflacja po cichu zjadała zyski. To było stracone dziesięciolecie na rynku akcji. Pierwszym krokiem, jaki powinien podjąć inwestor rozpoczynający przygodę z rynkami kapitałowymi, jest określenie horyzontu czasowego inwestycji.
Z reguły zaleca się, aby ? ze względu na spore wahania kursów ? kapitał w akcje lokować przynajmniej na kilka lat.
W krótszym terminie rynek jest nieprzewidywalny, a na wycenę papierów wartościowych wpływa wiele czynników, których nie sposób skwantyfikować. Przez wiele lat wśród inwestorów utarły się różne powiedzenia, ale podobnie jak rozmaite mądrości ludowe, często nie wytrzymują one konfrontacji z rzeczywistością. Bardzo niewielkie jest prawdopodobieństwo, że ktoś, konsultując się ze specjalistą w sprawie pierwszych inwestycji np. w akcje lub fundusze inwestycyjne, nie usłyszy, że ?w długim terminie akcje zyskują na wartości?.
Długi okres… oczekiwania na odbicie
Jeżeli dziesięcioletni okres spełnia kryteria długiego okresu, to powyższa teza niestety nie obroniła się w minionej dekadzie. Od początku roku 2000 do końca roku 2009 inwestycje w akcje przyniosły kilkudziesięcioprocentowe straty. Po uwzględnieniu inflacji, środki ulokowane w 2000 roku na giełdach w Tokio, Londynie czy Nowym Jorku są warte obecnie o ponad jedną trzecią mniej.
W analizowanym okresie nie mogliśmy narzekać na brak wydarzeń, które diametralnie zmieniały dotychczasową wiedzę o inwestowaniu i finansach. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że inwestor kupując akcje w styczniu 2000 roku wybrał walory spółek technologicznych. W tym czasie szaleństwo, określane później jako internetowa bańka spekulacyjna, wywindowało wyceny akcji na niespotykane nigdy wcześniej poziomy. W marcu 2000 roku czar prysnął, a giełdowe indeksy powróciły na ówczesne poziomy dopiero w 2007 roku. Nawet najmniej doświadczonym inwestorom nie trzeba chyba przypominać, co wydarzyło się kilka miesięcy później ? wystarczy powiedzieć, że wzrosty z 2009 roku o 50-60 proc. pozwoliły odrobić zaledwie połowę strat wywołanych kryzysem finansowym.
Dwa poważne wstrząsy w ciągu 10 lat należy uznać, za historyczny standard. W latach 90. ubiegłego wieku obserwowaliśmy zarówno modelową recesję, jak i nieoczekiwane wstrząsy (np. kryzys rosyjski, czy upadek ?azjatyckich tygrysów?). W powyższej tabeli widać, że jednorazowa inwestycja w główny indeks każdej z trzech największych giełd świata, po dziesięciu latach przyniosła ponad dwudziestoprocentowe straty. Nowojorski S&P 500 spadł o 23 proc., londyński FTSE o 20 proc., a tokijski NIKKEI o 43 proc.
Ukryty wróg ? inflacja
Sytuacja tzw. inwestorów długoterminowych, rozpoczynających przygodę z rynkami na początku tego wieku, wygląda jeszcze bardziej ponuro, jeżeli wrócimy ze świata wirtualnych cyfr na ziemię i uwzględnimy zmianę wartości pieniądza w czasie. Inflacja w USA wynosiła mniej niż 2,5 proc. rocznie tylko w latach 2002 i 2003, kiedy Allan Greenspan walcząc z recesją obniżał mocno stopy procentowe, oraz w roku 2009, kiedy banki centralne na całym świecie przystąpiły do bezprecedensowej akcji zasilania sektora bankowego w płynność poprzez zakup toksycznych aktywów. Skumulowana inflacja w latach 2000-2009 wyniosła w Stanach Zjednoczonych 25,6 proc. Oznacza to, że za koszyk towarów, który na początku dekady kosztował 1000 USD, pod koniec 2009 roku trzeba było zapłacić 1256 USD. Licząc w drugą stronę, moc nabywcza pieniądza spadła o tyle, że 1000 USD schowane pod poduszkę w 2000 roku, wystarczyłoby w grudniu 2009 roku na zakup towarów o wartości ok. 750 USD.
Wracając do inwestycji w akcje, każde 1000 USD ulokowane w portfel odwzorowujący indeks S&P 500, przy założeniu, że indeks utrzymałby się na początkowym poziomie, warte byłoby dziś w ujęciu realnym o jedną czwartą mniej. Akcje moglibyśmy sprzedać za 1000 USD, ale skoro wszystko dookoła mocno podrożało, inwestycja okazałaby się nieudana.
Polski rynek lepszy
Inwestorzy lokujący kapitał na polskim rynku mogą być bardziej zadowoleni z ostatniego dziesięciolecia. W ujęciu nominalnym powiększyły się zarówno portfele złożone z największych spółek, jak i te koncentrujące się na akcjach spółek o niewielkiej kapitalizacji – WIG20 wzrósł o 24 proc., WIG o 110 proc., a sWIG80 aż o 418 proc. Po uwzględnieniu skumulowanej inflacji z lat 2000-2009 na solidnych plusach utrzymały się sWIG80 (293 proc.) oraz WIG (60 proc.), natomiast WIG20 przyniósł stratę w wysokości 6 proc. To dlatego, że stopa inflacji była w obserwowanym okresie wyższa (wyniosła blisko 32 proc.) niż stopa zwrotu z inwestycji ? zatem w rzeczywistości siła nabywcza zainwestowanych pieniędzy zmniejszyła się.
Zbawienna moc dywidend
W tym miejscu trzeba zaznaczyć z czego wynika różnica w stopach zwrotu wypracowanych przez WIG i WIG20, czy też wymienione wyżej zagraniczne indeksy. Otóż indeks szerokiego rynku WIG jest indeksem dochodowym, co oznacza, że jest on kalkulowany inaczej niż WIG20 czy NIKKEI. Przede wszystkim uwzględnia on wypłacane przez spółki dywidendy, które ? jak się okazuje ? mogą diametralnie zmienić rzeczywisty wynik z inwestycji, jeśli zostaną ponownie ulokowane na giełdzie.
Celem tego tekstu nie było udowodnienie, że długoterminowe inwestowanie mija się z celem. Przede wszystkim chciałem pokazać, że kluczowe znaczenie mają dwa czynniki: inflacja oraz okres, w którym rozpoczynamy inwestycję. Jeśli czynimy to w czasie, gdy na rynku dominują optymiści, a analitycy zgodnie spoglądają w jednym kierunku, nie ulegajmy sloganom, że ?w perspektywie kilku lat można tylko zyskać?. Przykład indeksu WIG20 pokazał, że wzrost wartości portfela o jedną czwartą nie wystarczył, by pokryć ?niewidoczne? straty, wynikające ze zmniejszającej się wartości nabywczej pieniądza.
Łukasz Wróbel
Open Finance
www.open.pl