Niezliczone agencje i tysiące freelancerów każdego dnia pracują nad stronami WWW i zabiegają o zlecenia na nowe. Posiadanie własnej witryny w Internecie traktowane jest przez firmy jako obowiązek, choć żadna ustawa tego jeszcze nie nakazała.
Przeciwnie – przepisy, jak choćby RODO, nakładają na posiadaczy i administratorów stron internetowych ileś dodatkowych obowiązków. Być może będzie jeszcze trudniej, bo za regulowanie Internetu bierze się Unia Europejska, a to może oznaczać tylko jedno: kolejne przepisy i kolejne ograniczenia medium, które miało być zawsze wolne.
Na początku był HTML
A dzieje się tak, bo doprowadziła do tego komercjalizacja. Przecież na początku było inaczej: szczęśliwiec, który miał do dyspozycji dumne 3 MB na jakimś serwerze, ściągał skądś tło i w najprostszym HTML-u pisał swoją „stronę domową”, na której obowiązkowo instalował licznik i księgę gości. Minęło sporo czasu, zanim się okazało, że prywatne strony przekształcą się głównie w blogi, a Internet w siedlisko niezliczonych stron firmowych. Firmy rywalizują ze sobą między innymi na strony internetowe. Warszawa czy Wrocław, Poznań czy Łódź – każdy chce mieć najlepszą.
Wraz z tymi zmianami pojawiały się kolejne dodatki, a zarazem kolejne utrudnienia. Kiedyś wystarczyło znać trochę HTML-a, może trochę CGI, potem PHP – i można było tworzyć cuda. Potem okazało się, że ktoś wymyślił CSS, a w językach używanych do tworzenia stron pojawiały się kolejne wersje i modyfikacje.
Dżungla mądrych skrótów
Laik może mieć dziś problemy ze zrozumieniem samych określeń, których używa niejedna agencja interaktywna. Warszawa i reszta Polski muszą poznawać znaczenie takich określeń jak frontend, backend, UI, UX, SSL, CMS czy RWD. Dziś nie wystarczy, że strona prawidłowo wyświetla się na komputerze PC i laptopie: na tablecie i smartfonie też musi działać. I w mediach społecznościowych musi mieć swoje odbicie, bo to tam się reklamuje, oprócz Google, ma się rozumieć.
Okiełznać kiełznających
Google to też nowy wynalazek. Kiedyś szukało się w Onecie i w takich wyszukiwarkach jak Yahoo! czy Altavista, a strony się do wyszukiwarek po prostu dodawało, o żadnym pozycjonowaniu nawet nie myśląc. Bo był w Internecie bezmiar spontaniczności, a ludzie cieszyli się, że mogą się dzięki niemu poznawać i komunikować bez względu na odległość. W to wszystko wkroczył jednak biznes, pieniądz – i dziś to on globalną siecią rządzi. Wraz z politykami, którzy z kolei usiłują kontrolować poczynania biznesu.
A ludzie? Może kiedyś stworzą jakiś nowy, własny Internet, znów spontaniczny i wolny.
Oczywiście – do czasu.