?Idzie bieda!? ? te słynne już słowa wygłoszone przez czołowych polityków obozu rządowego ministra Radosława Sikorskiego i wicepremiera Grzegorza Schetynę na posiedzeniu Rady Ministrów nie dotyczyły oczywiście stanu polskiej gospodarki, a jedynie skutków politycznych afery hazardowej i stoczniowej. Jednak obie te afery będą miały swój istotny wpływ na polską gospodarkę.
Doskonale wpisujący się w rządowy PR prof. Jan Czapiński w swej ?Diagnozie społecznej 2009? zawyrokował o prawie powszechnej szczęśliwości bogatego kraju, którym jest obecnie Polska. Ludzie są na tyle bogaci, szczęśliwi, gospodarni, oszczędni i zadowoleni ze swojej sytuacji materialnej. Podobno Polacy po raz pierwszy w historii nie muszą się martwić o przyszłość i mogą się zajmować planowaniem swojego życia. Wtóruje mu minister finansów Jan Vincent-Rostowski, który znowu zapewnia nas, że budżet na 2010 r. jest odpowiedzialny i bezpieczny oraz że afera hazardowa nie tylko nie osłabi polskiego złotego, ale raczej wzmocni wiarygodność Polski. Fachowcy jednak mają coraz więcej wątpliwości. Kryzys do Polski dopiero nadejdzie. Czy rzeczywiście czeka nas wyłącznie różowa przyszłość? Czy nachalny, medialny i urzędowy PR może zastąpić racjonalne, ostrożne i profesjonalne analizowanie i zarządzanie polską gospodarką i polskimi finansami publicznymi? Ostatnie wydarzenia pozbawiły nas niestety złudzeń. Ludzie kierujący w naszym kraju sferą gospodarczą, legislacyjną, sferą finansów publicznych, tworzeniem ustaw podatkowych czy prywatyzacją to w wielu wypadkach nie są ludzie ani prawi, ani uczciwi. Co gorsza w wielu wypadkach staje się ewidentnym, że nie są to również ludzie kompetentni, profesjonalnie oceniający stan polskiej gospodarki oraz umiejący poważnie i dalekowzrocznie przewidzieć skalę zagrożeń i odróżnić czysty PR od realnego stanu gospodarki wobec zagrożeń, które przecież narastają w zastraszającym tempie. Polska nie jest żadną rajską wyspą na oceanie recesji i kryzysu, bo do tej wyspy brakuje choćby porządnych dróg i autostrad, a na zakrętach jak widać czają się rozbójnicy.
Czy rząd aby na pewno przygotował nas na ciężkie czasy
Te czasy przecież nadchodzą. Od wielu miesięcy słyszymy zarówno w mediach komercyjnych, jak i w kolejnych rządowych komunikatach, że jesteśmy potężną, silną gospodarką, której kryzys jest niestraszny, możemy uczyć innych jak walczyć z recesją sami nic nie robiąc, w bezpieczny sposób zwiększamy deficyt budżetowy i złoty będzie tylko silniejszy, a wzrost gospodarczy coraz wyższy. U nas na razie jest podobno dobrze, ale to głównie dlatego, że u innych jest już źle. Problem jest w tym, czy my unikniemy kolejnego etapu? To socjotechnika społeczna analityków bankowych, którzy niedawno jeszcze wieszczyli, że jesienią tego roku euro będzie po 3,5 ? 3,8 zł. To wszystko mocno uśpiło polską opinię publiczną i wielu inwestorów. Każdy krytycyzm i wątpliwość co do tego, że nie jesteśmy samotną wyspą, oraz dalsze totalne zadłużanie kraju i obywateli wcześniej czy później musi się skończyć dramatycznie.
Firmom brakuje pieniędzy
Są jednak jeszcze instytucje i firmy analityczno-badawcze, które zachowują się profesjonalnie. Warto więc przyjrzeć się ich dokonaniom. Mowa o renomowanej wywiadowni gospodarczej Dun & Bradstreet. Jej opinie o polskiej gospodarce warto traktować z największa powagą. Co ciekawe, są one całkowicie zgodne z tym, o czym od wielu miesięcy informujemy polską opinię publiczną. Jest dokładnie tak, jak ustalili analitycy Dun & Bradstreet po dogłębnych badaniach. Firmom rzeczywiście brakuje pieniędzy. Połowa ma już kłopoty finansowe, z czego 30 proc. poważne. Druga połowa wkrótce też niestety będzie je miała. Wśród ustalonych przez Dun & Bradstreet branż, które już mają poważne problemy, są: transportowa, bankowa, tytoniowa, kopalnie, przemysł przetwórczy, firmy ubezpieczeniowe. Można do nich dodać kolejne, takie jak: przemysł meblarski, odzieżowy, obuwniczy, browary, przemysł nawozów sztucznych, deweloperzy, którym, podobnie jak wielu innym, grozi bankructwo. Liczba wniosków o upadłość firm deweloperskich już przekroczyła sto. W ostatnich tygodniach zatory płatnicze pośród polskich firm rosną wręcz lawinowo. Co czwarta firma ma już dziś kłopoty z utrzymaniem płynności. Ratują się na dziś zwolnieniami pracowników i niewypłacaniem w terminie wynagrodzeń przy czym dotyczy to już 70 tys. pracowników. Coraz większa grupa przedsiębiorców ma dziś kłopoty. Przybywa tych, co zamiast zysków mają straty. W pierwszej połowie bieżącego roku było już 35 proc. takich firm. Coraz więcej firm ma ujemną rentowność i szybko rośnie liczba tych firm. Zatrudniają one ponad 500 tys. osób. Zwolnienia więc są nieuniknione. Do końca roku może zbankrutować bądź zostać zlikwidowane ok. 2 tys. firm. W pierwszej połowie ubiegłego roku było to 1300 firm. Widać więc, że wzrost jest bardzo istotny w stosunku do roku ubiegłego. W tym roku upadło już dziesięć spółek giełdowych. Wkrótce możemy być świadkami upadłości dużych i znanych firm. Widmo bardzo poważnych kłopotów może zajrzeć w oczy firmom takim jak: Bioton, Police, Cegielski, Techmex czy Sygnity, jeśli problemy gospodarcze będą się pogłębiać. Na zapłatę faktury już dziś polskie przedsiębiorstwa muszą czekać nawet dwa miesiące i ten czas ulega ciągłemu wydłużeniu.
Spadki, spadki?
Koszty kryzysu coraz wyraźniej przenoszą się do realnej gospodarki i polskiego przemysłu. Firmy odzieżowe już upadają, a wiele z nich już jest na krawędzi bankructwa. Spadają zamówienia zarówno krajowe, jak i zagraniczne. Podobnie rzecz się ma z firmami deweloperskimi, zwłaszcza tymi mniejszymi, jak i mniejszymi podwykonawcami robót budowlanych. Bankructwo zagląda w oczy dużym, znanym deweloperom, którzy stosując inżynierię finansową i kreatywną księgowość próbują przeczekać. Słabnie popyt konsumpcyjny i popyt wewnętrzny wśród Polaków. Spadają realne płace, rośnie coraz szybciej bezrobocie i do końca roku oraz na przełomie przyszłego pracę może stracić 400-500 tys. osób, a bezrobocie może skoczyć do poziomu 15-16 proc. A to jeszcze gwałtowniej wpłynie na zmniejszenie wydatków, konsumpcji, zamówień, jak i możliwości zaciągania kredytów i regularności ich spłat. Wzrost gospodarczy i życie na kredyt właśnie się kończą. Monstrualne długi coraz bardziej przygniatają zarówno polskich konsumentów, jak i podmioty gospodarcze.
Przygniecie nas góra długów
Zadłużenie zagraniczne Polski w II kw. 2009 r. wzrosło o blisko 7 mld euro, to jest blisko o 30 mld zł, do łącznej kwoty ok. 180 mld euro. Czyli tylko zagranicy jesteśmy winni licząc po kursie 4,26 zł za euro aż 776 mld zł. Udział w tym długu sektora rządowego i samorządowego to już 52 mld euro, czyli 221 mld zł. Zagraniczne banki komercyjne, te podobno tak świetnie sprywatyzowane, mają jak na razie 42 mld euro długów i będą musiały je nadal powiększać, zamykając jednocześnie kurek z kredytami dla przedsiębiorstw w Polsce. Które to przedsiębiorstwa po części już tylko polskie mają dziś z kolei aż 80 mld euro długów, czyli 340 mld zł zadłużenia. Do wielu z tych firm pukają bankowcy z wnioskiem o renegocjację umów kredytowych czy też o przedterminowy zwrot zagrożonych kredytów. Do niektórych zapukają windykatorzy czy firmy sekurytyzacyjne. Najbardziej niebezpieczny dla nas, o czym dobrze wiedzą zagraniczni inwestorzy krótkoterminowi potocznie nazywani spekulantami rynku walutowego i rynku papierów skarbowych, jest fakt, że tak dynamicznie rośnie polskie zadłużenie zagraniczne właśnie krótkoterminowe (spłata w ciągu jednego roku). To zadłużenie to już blisko 30 proc. naszego zadłużenia. Jeśli raptownie osłabnie polski złoty, czego nie można absolutnie wykluczyć, bo kryzys może mieć kształt nie litery ?V?, tylko litery ?W?, a nawet litery ?L?, stopień polskiego zadłużenia zagranicznego będzie jeszcze większy. To będzie oznaczać bardzo poważne kłopoty z regulowaniem naszych zobowiązań z powodu mniej korzystnych rekomendacji dla polskiego długu, a tym samym dla budżetu i złotego. I to mimo sztucznego podtrzymywania przez Ministerstwo Finansów wysokiego kursu polskiego złotego pieniędzmi z Unii Europejskiej. W tym roku już to przećwiczono i były to miliardowe kwoty. Interweniowano na rynku pieniędzmi Unii Europejskiej, na które coraz dłużej czekają polscy przedsiębiorcy. Bo to dla nich są one przeznaczone, a nie na interwencje na rynku walutowym. Kontynuacja takiej polityki budżetowej, finansowej i zadłużeniowej, którą drugi rok z rzędu funduje nam coraz bardziej nieodpowiedzialne Ministerstwo Finansów, grozi katastrofą i utratą kontroli nad polskim długiem, a w konsekwencji bankructwem.
W tym roku minister finansów zafundował nam potrzeby pożyczkowe na poziomie 155 mld zł. Przyszły zaplanował na gigantycznym poziomie 203 mld zł. To absolutny rekord. Grozi on w 2010 r., a na pewno w 2011 r. ucieczką od polskich skarbowych papierów wartościowych, bo bankrutowi niechętnie się dalej pożycza. A jeśli się pożycza, to tak jak obecnie Łotwie na drakońskich warunkach. Na koniec 2009 r. dług publiczny Skarbu Państwa może wynieść 770 mld zł. W 2010 r. możemy przekroczyć przy tej polityce w sferze finansów publicznych poziom 1 bln zł zadłużenia. Wtedy awansujemy do grona liderów i milionowych rekordzistów, gdy idzie o zadłużenie, któremu dziś przewodzą Stany Zjednoczone.
Titanic nabiera wody
I to będzie dużo groźniejsze dla Polski, polskiego budżetu i finansów publicznych niż 90 czy 100 mld budżetu w przyszłym roku. 52 mld zł deficytu, o których mówi Ministerstwo Finansów, to czysta kreatywna księgowość. A budżet na 2010 r. to przecież znowu budżet wirtualny. Gwałtownie rosną zagrożone wierzytelności banków. To już ponad 15 mld zł. Niektórym bankom poważnie zagrozić mogą udzielone pochopnie, bez właściwej analizy, kredyty gotówkowe i ratalne, a nawet kredyty inwestycyjne. Kredyty korporacyjne udzielone dużym polskim przedsiębiorstwom będą musiały być w wielu przypadkach renegocjowane. BZ WBK sam udzielił aż 13 mld zł kredytów deweloperom. Co będzie, gdy wielu z nich zbankrutuje? A mamy już 100 wniosków o upadłość firm deweloperskich. Pekao SA udzielił kredytów korporacyjnych na kwotę aż 60 mld zł, w tym m.in. takim gigantom jak Orlen SA, którego czekają poważne kłopoty i kolejne renegocjowanie umów kredytowych, a być może konieczność sprzedaży Możejek, na kupno których zaciągnięto kredyt konsorcjalny rzędu 3,5 mld USD.
Na przełomie roku udział złych kredytów w portfelach banków może zbliżyć się do poziomu 12-15 proc. Wartość zagrożonych należności osób prywatnych od początku roku zwiększyła się już o ok. 60 proc. W Citi Handlowym współczynnik zagrożonych kredytów przekroczył już 16 proc., a wartość złych kredytów urosła do kwoty 2,5 mld zł, co więc będzie dalej? 1,5 mln Polaków zalega z płatnościami do banków z tytułu spłat kredytów ratalnych i gotówkowych. Rosną one bardzo szybko i pod koniec roku przekroczą 10 mld zł. Rosną również zagrożone płatności w ramach kredytów hipotecznych, a mamy blisko 100 mld zł zaciągniętych kredytów gotówkowych. BRE Bank, Kredyt Bank, Millenium Bank mogą mieć poważne problemy ze spłatą kredytów gotówkowych i ratalnych bardzo. Kredytowe szaleństwo i rozwój na kredyt właśnie się kończą, a działające w Polsce banki same jeszcze będą szukać pomocy, a niektóre z nich zostaną sprzedane i to być może niedługo.
Ryzykowne zapewnienia
Zarówno minister finansów, jak i prezes NBP zapewniają polską opinię publiczną, że złoty będzie stabilniejszy od walut w naszym regionie, bo fundamenty polskiej gospodarki są silne oraz że mamy szereg atutów takich jak m.in. dodatni wzrost PKB. Na razie? ? dodajmy. Przy długach publicznych Skarbu Państwa rzędu 770 mld zł, czyli równowartości 180 mld euro, mamy zaledwie 53 mld euro rezerw walutowych. Prezes banku centralnego Czech postanowił osłabić czeską koronę, bo jest ona zbyt silna dla czeskiej gospodarki. A my usilnie wzmacniamy walutę. Analitycy bankowi we wrześniu i na początku października prześcigali się wręcz w coraz bardziej hurraoptymistycznych prognozach dla złotego. Swoje rekomendacje opierają oni na sentymentach, skłonności do ryzyka, sympatii do rynków wschodzących. Podobno wszystkim zależy, by złoty był mocny, tak twierdzą polscy analitycy bankowi, bo inwestorzy chcą zarobić na różnicach kursowych, a minister finansów chce niższych odsetek od kredytów i niższego księgowo zadłużenia i progów ostrożnościowych. Chcą tego również importerzy, by taniej sprowadzać towary. Rzekomo trzeba robić wszystko, by umacniać złotego. Minister Finansów ma nadal sprzedawać unijne euro, by za wszelką cenę sztucznie podtrzymać nawet kurs złotego.
Prywatyzacja może zawieść
No i jeszcze nasza Wunderwaffe ? prywatyzacja ? która ma nam przynieść ogromne dochody. Kolejne afery prywatyzacyjne po hazardowej i stoczniowej to tylko kwestia czasu. Wszystko może się okazać bardzo zawodne. Ta 100-proc. pewność ministra finansów może okazać się zdradliwa, a dla budżetu wręcz zabójcza. Prywatyzacja może nie pójść jak z płatka. Problemy jak te ze stoczniami to dopiero początek. Jeśli CBA zdąży przyjrzeć się procesom przedprywatyzacyjnym i prywatyzacyjnym to możemy mieć wielką aferę. Stąd być może taki wielki pośpiech z odwołaniem szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Wtedy może się okazać, że prywatyzację sektora energetycznego trzeba zaczynać od nowa. W takiej sytuacji budżet może się okazać domkiem z kart.
Janusz Szewczak – autor jest analitykiem gospodarczym www.GazetaFinansowa.pl