Dotychczasowi polscy królowie życia liczą długi i liżą rany. Nasi młodzi, zdolni, przebojowi zaczynają być wręcz przygnieceni długami i ciężarem rat kredytowych i są to zarówno polscy yuppies, którzy wzięli potężne kredyty na domy, samochody, meble i studia zagraniczne dzieci, jak i ci, najmniej zarabiający, którzy wzięli po kilka szybkich kredytów gotówkowych.
Dobrobyt na kredyt właśnie się kończy ? raty 0 proc. dopiero zaczną boleć. Domowe budżety zapożyczonych na styk, trzeszczą w szwach. Blisko 77 proc. polskich rodzin nie ma żadnych oszczędności, wiele ma jednak kredyty.
W ostatnich latach odnotowaliśmy szalony wzrost kredytów indywidualnych i to przy wysokich stopach procentowych. Zadłużenie polskich gospodarstw domowych w latach 2007-2009 wzrosło o 200 proc. Polacy po latach wyrzeczeń postanowili nadrobić zaległości i użyć życia, zaczęli budować swój dobrobyt głównie na kredyt. W ostatnich latach skokowo wzrosły kredyty hipoteczne o około 40-57 mld zł rocznie. Wzrosły kredyty ratalne, gotówkowe ? to już dziś około 200 mld zł zadłużenia. Rosły kredyty obrotowe, inwestycyjne, szybkie kredyty na dowód osobisty, kredyty na kartach kredytowych ? to około 15 mld zł zadłużenia. Gwałtownie wzrosły polskie kredyty walutowe, czyli przeważająca część kredytów hipotecznych, które zbliżyły się do kwoty 220 mld zł. Co najmniej 300 tys. gospodarstw domowych co roku zaciąga kredyt hipoteczny. Na dodatek z roku na rok pożyczaliśmy coraz większe kwoty. W latach 2006-2008 ceny mieszkań poszybowały w górę. Spekulacja kwitła w najlepsze. Każdy młody Polak uznał, że musi mieć na własność dom, choćby miał się zadłużyć, na wzór amerykański, na najbliższe 30 czy 40 lat. Wszystkich przebiły jednak banki komercyjne udzielające tzw. szybkich kredytów na dowód osobisty lub, na mniej czy bardziej prawdziwe, zaświadczenia o wysokości zarobków nawet tych minimalnych rzędu 1 500 zł netto. Rozwinęły się pożyczki w internecie. W siłę urosły bardzo ryzykowne, gdy idzie o ostateczne konsekwencje finansowe, a łatwo dostępne kredyty serwowane przez instytucje pokroju brytyjskiego Providenta. ?Chcesz w porę pieniądze na prezenty, wakacje, remont mieszkania czy własne wesele? Przyniesiemy Ci je do domu? ? głosiły reklamy pośredników. Czarowi tej beztroski ulegali coraz liczniejsi. Nic dziwnego, że kredyty konsumpcyjne Polaków szybko urosły do sumy około 200 mld zł, natomiast kredyty hipoteczne do kwoty blisko 220 mld zł, kredyty gospodarstw domowych do ok. 400 mld zł. Teraz dopiero zaczynają się pierwsze kłopoty z ich spłatą; zaczyna się budzenie z błogiego letargu. Domowe budżety zadłużonych na styk, trzeszczą w szwach. Dla wielu oznaczać będzie to bankructwo.
Tarapaty dopiero przed kredytobiorcami
Jako kraj mamy już około 650 mld zł długu publicznego Skarbu Państwa. Zapożyczyliśmy się za granicą na około 200 mld, ale euro. Polskie gospodarstwa domowe mają łącznie blisko 400 mld zł długów. Mamy ok. 200 mld zł kredytów konsumpcyjnych i ratalnych, złych długów wobec banków klienci indywidualni mają 22 mld zł, z czego 17 mld zł to tzw. kredyty stracone. Łącznie wszystkich długów i zobowiązań wobec innych podmiotów mamy już na kwotę 85 mld zł (telekomy, gazownie, elektrownie, kary, mandaty, zaległe podatki). Jeszcze w 2009 r. ZUS pożyczył z banków blisko 8 mld zł; same zaś banki pożyczyły już blisko 176 mld zł, a podmioty gospodarcze ok. 350 mld zł. A przecież w 2010 r. polski fiskus będzie musiał dodatkowo pożyczyć brutto kolejne 203 mld zł. My, klienci indywidualni banków nie chcemy być gorsi ? pożyczamy na potęgę. Czy to ma sens i czy nie skończy się to generalnym bankructwem? Przecież cały świat pożycza i żyje na kredyt. W 2010 r. dziennie zbankrutuje stu Szkotów znanych przecież z oszczędności. Ilu Polaków to samo dotknie w 2010 r.?
Niebezpieczny flirt z długami
Zadłużenie polskich gospodarstw domowych w latach 2007-2009 wzrosło o 200 proc. Blisko 16 mln Polaków ma jakieś kredyty, długi w banku czy inne zobowiązania. Kredytowy szał trwa nadal w najlepsze. Wielu wzięło na siebie ryzyko absolutnie ponad miarę i wkrótce się o tym przekona. Polski flirt z kredytami staje się niebezpieczny. Kilkadziesiąt tysięcy Polaków ma więcej niż dwa kredyty. W naszym kraju nie brakowało też takich, którzy, mając dochody brutto na poziomie 1 500 zł, zaciągnęli kredyty gotówkowe w kwocie od 20 do 40 tys. zł tylko w jednym banku, a udawali się nieraz do kilku banków ? rekordziści nawet do 8 czy 10, często pożyczając nawet ponad 100 tys. zł. Równie szybko pokochaliśmy plastikowe pieniądze. Ta wygodna, ale bardzo złudna i wysoce kosztowna forma zadłużania się (oprocentowanie ok. 20 proc.) pomału staje się ulubioną polską dyscypliną, zwłaszcza młodych Polaków. Niewiele ustępuje mu w tej konkurencji również średnie pokolenie. Nic dziwnego, że nasze zadłużenie na kartach kredytowych zbliża się do kwoty 15 mld zł i systematycznie rośnie. Niektórzy kredyt hipoteczny spłacają kredytem na karcie kredytowej ? to jednak bardzo ryzykowna operacja finansowa. Debet na koncie ma już regularnie kilka milionów Polaków.
?Nie czekaj, bierz kredyt? ? reklamowały się banki
Trwający od kilku lat wzrost gospodarczy i propaganda sukcesu, że z roku na rok będzie tylko lepiej, zmasowany medialny atak pod hasłem ?jesteś młody, niezamożny, niewiele zarabiasz, a masz wielkie aspiracje, nie martw się, nie czekaj, nie oszczędzaj, kup już dziś ? na kredyt? zrobiły swoje. Słyszeliśmy rady: ?Gdybyś miał problem ze spłatą, weź nowy, by móc spłacić ten stary kredyt. A gdy masz już kilka kredytów, weź kredyt konsolidacyjny i po bólu?. Pokolenie III RP mentalnie i edukacyjnie nie zostało przygotowane na nadejście chudych lat, nie mówiąc już o nadejściu poważnego kryzysu. Obowiązywała i nadal obowiązuje zasada ?hulaj dusza, piekła nie ma?. Skoro banki dawały całkowicie niewiarygodnym klientom kredyty, to ludzie o ograniczonej wyobraźni skutków korzystali i nadal jeszcze korzystają z tego patentu. Powstały nawet zorganizowane grupy przestępcze, które rozwinęły ten biznes na wielką skalę poprzez tzw. ?słupy kredytowe?. Nic dziwnego, że chcieliśmy jako społeczeństwo szybko ? zbyt szybko ? dogonić europejski poziom życia i światowy poziom konsumpcji. Postanowiliśmy błyskawicznie nadrobić w kilka lat ten 50-letni dystans wbrew regułom ekonomicznym i zdrowemu rozsądkowi. Najpierw wyprzedaliśmy najwartościowszą cześć majątku narodowego: system bankowo-ubezpieczeniowy, handel wielkopowierzchniowy, dochodowe przedsiębiorstwa, które mogłyby dziś dla nas, Polaków, zarabiać, a potem jako naród i państwo postanowiliśmy się znacząco zadłużyć, by mieć upragnione zabawki. Rządzący kolejni ministrowie finansów nie pozostali w tyle. Napompowali dług publiczny Skarbu Państwa do blisko 650 mld zł z tendencją gwałtownego dalszego wzrostu, pomimo, że sprzedaliśmy już ok. 70 proc. najlepszej części majątku narodowego. Jeździliśmy po świecie, poprawialiśmy sobie standard życiowy, kupowaliśmy co się dało: samochody, meble, plazmy, mieszkania na własność, choć światowy standard dla młodych ludzi to raczej mieszkania wynajęte. Te polskie kredyty hipoteczne przekroczyły kwotę 220 mld zł. Znaczna ich część na dodatek jest w obcych walutach w tym we franku szwajcarskim.
Raty zaczynają przygniatać wybrańców losu
Raty kredytów zaczynają przygniatać nawet dotychczasowych królów życia w naszym kraju. Życiowy model poszerzył się w Polsce dodatkowo o element ?apartament dla każdego młodego, oczywiście na kredyt?. Dopóki trwał boom i rosły wynagrodzenia, nie pojawił się kryzys gospodarczy, były stałe i regularne dochody, widmo czarnej rozpaczy i nerwowego liczenia rat nie istniało. Dziś pomału polska jazda na gapę przez kryzys się kończy. Na razie naszym kredytożercom sprzyjało szczęście. Stopy procentowe kredytów na świecie i w Eurolandzie obniżono do niespotykanych rozmiarów: w USA do poziomu wręcz ujemnej realnej stopy, w Szwajcarii do 0,5 proc., w Eurolandzie do 1 proc. Bez końca tak komfortowo jednak nie będzie. Wreszcie pochód stóp ruszy w górę i wtedy zacznie się dopiero prawdziwy dramat dla naszych niezbyt roztropnych kredytobiorców, którzy zaczęli dziś dodatkowo pożyczać w euro, wierząc w obietnice premiera o szybkim wejściu do strefy euro. Ten spacer po skraju przepaści będzie wówczas nie tylko niebezpieczny, będzie wręcz groził katastrofą. Zagraniczne banki komercyjne, działające w Polsce, miały tu przez lata prawdziwe eldorado: serwowały nam ceny swych usług, jakie tylko chciały, a my akceptowaliśmy je bez żadnego sprzeciwu i bez głębszego zastanowienia. Banki komercyjne czuły się tak pewnie, że przestały myśleć o ryzyku kredytowym. Ponieważ zarabiały krocie, nie martwiły się zbytnio o ?wywrotkę? zwłaszcza drobnej klienteli. Łagodziły więc kryteria, powiększały zdolność kredytową, rozszerzały katalog swych usług, sięgały też po coraz młodszego i mniej zamożnego klienta. Wyścig na liberalizm w przyznawaniu kredytów trwał przez ostatnie lata, ale właśnie pomału się kończy. Dziś nie wystarczy mieć 500 zł dochodu miesięcznie, by bez poręczycieli i zabezpieczeń dostać kredyt nawet w wysokości 100 tys. zł, a tak było.
Odpisy i rezerwy przygniotą też niektóre banki
Niektóre banki komercyjne ukrywają skalę problemów, tj. prawdziwą wielkość odpisów na utracone i zagrożone kredyty. Tych straconych jest już około 17 mld zł, gdy idzie o kredyty dla klientów indywidualnych. Skalę problemu ukazuje też relacja zysku netto za 2008 r. banków komercyjnych do wielkości utworzonych rezerw. Wojownicy ?Ninja?, czyli ?no income no jobs no assets? zbliżają się właśnie do Polski ? tu też zbiorą swe smutne żniwo podobnie jak w USA, choć niewątpliwie w mniejszej skali. W 2009 r. zysk netto banków komercyjnych zbliży się do około 10 mld zł, zaś rezerwy i odpisy z tytułu kredytów zagrożonych będą prawdopodobnie w granicach 10-11 mld zł i będą rosły w 2010 r. Rezerwy więc zjedzą zyski. Niestety nie stać nas na ruch podobny do amerykańskiego, gdzie podatnicy na pomoc dla głównych instytucji kredytowych Fannie i Freddie przeznaczyli już 111 mld dolarów, a łącznie na pomoc około 400 mld dolarów.
Zapożyczonych na styk coraz więcej
Rosną gwałtownie wydatki na życie, utrzymanie mieszkania, ubezpieczenia komunikacyjne oraz ceny energii w ostatnich latach. Rosną ceny żywności, mieszkań, paliw, papierosów, usług medycznych, koszty wychowania i kształcenia dzieci. Nic dziwnego, że Polacy nie mają z czego oszczędzać. 77 proc. gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności. Łatwiej pożyczyć zwłaszcza w dużych miastach. Sztywne wydatki pożerają już dziś blisko 50 proc. naszych dochodów. 50 proc. rodaków dziś uważa, że spłata rat kredytowych nie jest wydatkiem priorytetowym. Każdy większy niespodziewany wydatek: konieczność naprawy samochodu, remontu mieszkania czy droższy zabieg medyczny, na który nie można czekać, to prawdziwy rodzinny dramat ? z reguły kończy się on zaciągnięciem kolejnej pożyczki albo w banku, albo u przyjaciół czy rodziny. Badania dotyczące kondycji polskich rodzin pokazują, że mimo bardzo pozornego dobrobytu ostatnich lat, przeciętna polska rodzina miałaby ogromny kłopot, gdyby nagle musiała wyasygnować kwotę równowartości zaledwie 1 tys. euro. Szczęściem jest, gdy dwoje małżonków pracuje i zarabia nawet stosunkowo niewielkie pieniądze rzędu 2-2,5 tys. zł brutto. Wtedy wynagrodzenie jednego idzie na raty i kredyty, a żyje się z pensji drugiego współmałżonka. Prawdziwy dramat zaczyna się wówczas, gdy jeden z małżonków traci pracę. W razie utraty pracy aż 65 proc. polskich kredytobiorców będzie w stanie spłacać kredyt zaledwie przez 1 miesiąc, a 30 proc. maksymalnie przez 3 miesiące. Co będzie dalej? A przecież już w styczniu bezrobocie wzrośnie choćby tylko z powodu wyższego przez 3 miesiące świadczenia dla bezrobotnych.
Kolejne cięcia wydatków nie uratują dłużników
W naszym kraju liczba dłużników, którym zaczyna palić się grunt pod nogami, błyskawicznie zbliża się do 2 mln. Winni są oni tylko bankom ponad 22 mld zł. Winni, na razie. Dodajmy do tego już wkrótce skutki wirtualnego budżetu na 2010 r. z 90-mld dziurą budżetową, a nie 52-mld, pierwsze konsekwencje przygotowywanego przez rząd tzw. dwuletniego planu rozwoju i konsolidacji finansów publicznych, a więc planu polegającego wyłącznie na kolejnych cięciach wydatków publicznych, dopłat, cięciu gwarancji i poręczeń rządowych, ograniczeń pomocy socjalnej i uprawnień emerytalno-rentownych. Wtedy sytuacja wielu gospodarstw domowych, przedsiębiorców, a zwłaszcza kredytobiorców musi jeszcze ulec pogorszeniu. Banki na razie nie wszczynają alarmu. Zamiatają swoje problemy pod dywan równie skutecznie jak nasze Ministerstwo Finansów. Na razie kredyty hipoteczne spłacane są dobrze w przeciwieństwie do kredytów ratalnych i gotówkowych. Zupełnie innego zdania są jednak Bank Światowy i Europejski Bank Centralny. Raporty tych instytucji, w tym poufny raport EBC, dotyczący sytuacji gospodarstw domowych w Europie Śr.-Wsch. alarmuje, że w 2010 r. co najmniej 20-30 proc. gospodarstw domowych krajów nadbałtyckich, Rumunii, Bułgarii i Węgier grozi niewypłacalność. Gospodarstwom uwikłanym w kredyty hipoteczne, konsumpcyjne i walutowe. Do tego grona niestety właśnie dołącza Polska. Według KRD co 7 Polak ponad 55 proc. pensji przeznacza na spłatę kredytu i pomału przestaje to być dla niego wydatek priorytetowy ? ważniejsze jest, by mu nie wyłączyli światła i nie odcięli gazu. Blisko 77 proc. Polaków uważa, że mamy jednak autentyczny kryzys gospodarczy (dane CNS OBOP), a rok 2010 nie zapowiada się lepiej. Tylko w III kw. 2009 wartość niespłaconych długów wzrosła aż o blisko 20 proc., tj. o sumę 3 mld zł, w IV kw. będą kolejne miliardy. Najbardziej zadłużony Polak zalega ze spłatą 80 mln zł. Udział należności zagrożonych w całym portfelu kredytów bankowych pod koniec IV kw. zbliży się najprawdopodobniej. do 8-10 proc. Wskaźnik kredytów nieregularnych to już blisko 11-12 proc. Do banków nie trafia już co czwarta złotówka pożyczona w ramach tzw. szybkich kredytów i co dwudziesta złotówka pożyczona przez gospodarstwa domowe.
Polski kredytobiorca dostaje zadyszki
Z raportu Pentor pt. ?Postawy Polaków wobec oszczędzania? wynika, że blisko 70 proc. Polaków uważa, że warto oszczędzać, ale realnie robi to zaledwie 6 proc. rodaków. Według 21 proc. rodaków w ogóle nie warto oszczędzać. Wielu chętnie by oszczędzało, ale nie ma z czego, bo ledwo wiąże koniec z końcem. 77 proc. gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności. Deklarujemy więc coś zupełnie innego niż w rzeczywistości robimy. Inną sprawą jest, że z reguły nie mamy z czego oszczędzać ? młode pokolenie 30-latków zostało nauczone nie oszczędzania, a pożyczania. Z usług bankowych korzysta zaledwie ok. 60 proc. naszego społeczeństwa, 77 proc. ma konta bankowe, ale rekordziści mają po 30 kont bankowych. W razie kłopotów ze spłatą kredytów poważne problemy mogą mieć głównie ludzie młodzi i w średnim wieku (ok. 70 proc. korzysta z usług banków, w tym kredytów). Wówczas ten słynny dowód babci wnuczkowie będą musieli szybko odnaleźć, by to właśnie babcia wzięła na siebie ciężar spłat rat kredytowych ze swojej nędznej emerytury. Wygląda na to, że banki komercyjne w związku z popełnionymi poważnymi błędami w ocenie ryzyka odwrócą się od klientów uboższych i podażą za klientem bogatszym. Kredyty klientów indywidualnych to dziś niewątpliwie największe ryzyko w sektorze bankowym.
Życie na kredyt kiedyś się kończy
Życie na kredyt kiedyś się kończy tym bardziej, że w 2010 r. zwiększy się oprocentowanie kredytów w związku ze spodziewanymi w II poł. roku podwyżkami stóp procentowych wprowadzonymi przez nową, bardzo liberalną RPP. Wzrost raty kredytowej o 80 czy 100 zł miesięcznie to dla przeciętnego Polaka ? emeryta czy rencisty ? zbyt poważne obciążenie. To wszystko przy założeniu, że nie nastąpi gwałtowne osłabienie się polskiego złotego, czego nie można wykluczyć. Nie można też wykluczyć nowelizacji budżetu czy poważnych problemów z finansowaniem służby zdrowia czy ZUS-u. Wcześniej czy później stopy procentowe zacznie podnosić EBC i Centralny Bank Szwajcarii. Wtedy wzrosną również raty kredytów we frankach i w euro. Kredytów hipotecznych w euro bierzemy coraz więcej. W III i IV kw. ub. r. było to 11-15 proc. wszystkich kredytów hipotecznych. Kumulacja kłopotów z domowymi budżetami, a więc i spłatami kolejnych rat i odsetek z tytułu kredytów z reguły następuje w okresie przedwiośnia, tj. po okresie świątecznych szaleństw zakupowych. Na razie 86 proc. Polaków ma sporadyczne problemy finansowe, ale aż 46 proc. rodaków ma takie problemy często, 2 mln Polaków jest zdecydowanie ponad miarę obciążonych spłatami kredytu. Polski konsument nie podtrzyma więc wzrostu gospodarczego w 2010 r., zwłaszcza tego na kredyt. Stąpanie po kruchym lodzie dla wielu polskich kredytobiorców trwa w najlepsze. Od lat wydajemy pieniądze, których nie mamy pożyczamy akonto tego, co dopiero mamy zarobić. Rekomendacja S-2 z lipca 2009 i rekomendacja T przygotowana przez polski nadzór, czyli Komisję Nadzoru Finansowego, nakazująca bankom większą ostrożność w udzielaniu kredytów osobom fizycznym, przyszła zdecydowanie za późno, co najmniej o 2-3 lata. Co ciekawe, SKOK-i, które temu nadzorowi nie podlegały umiały zadbać o bezpieczeństwo swych klientów, stosując zwykłą przyzwoitość. Rekomendacje te przygotowywano kilkanaście miesięcy, a ich wprowadzenie może potrwać również od kilku do kilkunastu miesięcy. Przekredytowanie gospodarstw domowych w Polsce jest wbrew pozorom dzisiaj bardzo poważne. Stare chińskie przysłowie mówi: ?spodziewaj się najgorszego, a nie będziesz rozczarowany?. Niestety nie jest ono popularne w naszym kraju. Zapożyczeni na styk stoją więc na krawędzi, a ich domowe budżety trzeszczą w szwach. A to oznacza w przyszłości kolejne ludzkie dramaty.
Janusz Szewczak, autor jest głównym ekonomistą SKOK dla www.GazetaFinansowa.pl