Możemy mieć do czynienia z kolejną bańką spekulacyjną na naszej walucie, czyli powtórką z lipca i sierpnia 2008 r. i jest to tym bardziej groźne, że tym razem polscy przedsiębiorcy zarażeni opcjami nie zabezpieczali się zbytnio w zakresie wahań od ryzyka kursowego.
Obserwując to, co się dzieje z polską gospodarką i z polskim złotym w okresie urlopowym, wsłuchując się w doniesienia mediów o sytuacji gospodarczej i finansowej Polski, można by sądzić, że w środku Europy istnieje kraj powszechnej szczęśliwości i ludzi dobrobytu, w którym ludzie żyją dostatnio i odpoczywają na zagranicznych urlopach. Zamiast Ministerstwa Finansów mamy ministerstwo powszechnej szczęśliwości i dobrej nowiny. W dobie światowego i europejskiego kryzysu nasz premier ogłasza, że czego jak czego, ale podatków w 2010 r. nie podniesie. Ciekawe skąd rząd weźmie brakujące 90 do 100 mld zł niezbędnych do jako takiego zbilansowania przyszłorocznego budżetu. Faktem jest, że nasze Ministerstwo Finansów ma tendencję widzenia wszystkiego co się tyczy polskiej gospodarki, a zwłaszcza polskich finansów publicznych, w różowych barwach. I co ciekawe ten niczym nie uzasadniony optymizm uległ w okresie urlopowym nawet umocnieniu, a to coraz bardziej kłóci się ze skrzeczącą rzeczywistością, czyli faktycznym stanem naszej gospodarki.
Pułapka na złotego zastawiona
Nie kto inny, tylko sam wicepremier Waldemar Pawlak odpowiedzialny za polską gospodarkę stwierdza i ostrzega, że za obecnym, wysokim kursem złotego stoją znów spekulanci. Złoty w ciągu półtora miesiąca zyskał wobec euro 40 gr. Dziennie potrafi zyskiwać lub tracić od 8 do 10 gr. Radość i zachwyt naszych analityków i ministrów równie gwałtownie może zamienić się w rozpacz i kolejne zaskoczenie. Złoty jest dziś bowiem jedną z najbardziej spekulacyjnych i niestabilnych walut świata. Skro w ciągu jednego miesiąca może się umocnić o 30-40 gr, to równie dobrze w ciągu 3-4 miesięcy, czyli do końca roku, może się osłabić o 1-1,5 zł. Tak przecież było właśnie latem ub. r., a nawet jesienią 2008, a przecież wtedy byliśmy daleko przed kryzysem. Jak widać analitycy i media nie wyciągnęli z tamtych zdarzeń absolutnie żadnych wniosków. Gra na umocnienie waluty, a następnie jej osłabienie i realizacja zysków z tego tytułu to nic nadzwyczajnego. W Polsce robi się to bardzo skutecznie i bezboleśnie oraz bez większego ryzyka, tym bardziej, że media napędzające tego typu nastroje są u nas w dużej mierze własnością kapitału zagranicznego, zaś realna propaganda ze strony tzw. analityków bankowych, jak również niektórych dużych banków komercyjnych, robi swoje. Inwestorzy walutowi, w tym duże, zagraniczne banki komercyjne, są tu całkowicie bezwzględni. Oni już zajęli pozycje i perfekcyjnie zastawili pułapki.
Długi rosną
Chwilowo silniejszy złoty tylko przedłuży kryzys. Firmy eksportowe i tak stracą rynki zbytów w Eurolandzie. Coraz więcej firm zarówno w Eurolandzie, jak i w Polsce jest zagrożonych upadłością. Grozi nam utrata tradycyjnych rynków eksportowych w Europie. Tym bardziej, że nadal bardzo szybko rośnie polski dług publiczny, który wynosi od 650 do 660 mld zł. To aż o 25 proc. więcej niż rok wcześniej. W ostatnich dwóch latach pobiliśmy wszelkie rekordy tempa przyrostu zadłużenia naszego państwa. Sektor rządowy generuje dług przekraczający 530 mld zł, a reszta (ok. 30 mld zł) przepada na sektor samorządowy. Obecny rząd wyraźnie już nad długiem publicznym nie panuje. Dług sektora finansów publicznych przekroczy wkrótce 55 proc. Rynki finansowe niedługo zaczną nas postrzegać jako kraj niestabilny i to pomimo 20 mld pożyczki stabilizacyjnej w USD, którą uzyskaliśmy od MFW, czy nawet udanych ostatnich aukcji obligacji złotowych i walutowych, np. blisko 3,5 mld USD. Widać polskie MF włączyło się bardzo intensywnie w procesy sztucznego umacniania złotego i to głównie ku radości spekulantów. Gdy złoty się umacnia, koszt obsługi pożyczek, głównie zagranicznych, zmniejsza się. Zmniejsza się dług publiczny, ale po stronie zagranicznej. Być może Ministerstwu Finansów chodzi głównie o to, by dbać o pozory, choć to bardzo szkodzi polskiej gospodarce i polskiemu eksportowi.
Banki dalej będą miały straty
Sytuacja banków komercyjnych też nie jest różowa po pierwszym półroczu. Spadek zysków w tym okresie wyniósł średnio ok. 50 proc. Jednak średnia to nie koniec problemów. W I połowie 2009 r. zysk netto BRE Banku spadł np. aż o 97 proc. Banki mają też coraz więcej problemów ze ściąganiem kredytów, głównie gotówkowych na kartach kredytowych. Rośnie liczba kredytów zagrożonych. Obecnie to już ok. 5 proc. i problem ten będzie nadal realny. Podpisy w prawie wszystkich bankach muszą być coraz większe. Z tego tytułu tylko dla kredytów gotówkowych BRE Bank musiał utworzyć rezerwę rzędu 100 mln zł, a całość rezerw wyniosła blisko 450 mln zł tylko w tym jednym banku. Kredyt Bank przeznaczył na ten cel 70 mln zł. Nad bankami komercyjnymi zaczyna już wisieć kolejny problem ? kredyty na kartach kredytowych. Są one bardzo łatwo dostępne, ale najdroższe w spłacie. Oprocentowanie rzędu 20 proc. to wręcz norma, a Polacy pokochali karty kredytowe. Wyraźnie pogarszająca się sytuacja na polskim rynku pracy nie wróży nic dobrego. Od początku br. roku poziom bezrobocia wzrósł z 8,8 proc. do 10,8 proc. w lipcu. Zanosi się na to, że na jesieni i zimą pracę może stracić od 300 do 400 tys. osób, a to gwarantuje bezrobocie na poziomie blisko 15 proc., czyli ponad 2 mln bezrobotnych. A to gwarancja nowych kłopotów. I choć eksperci polskiej Rady Biznesu uspokajają nas, że oto ostatnio wzrósł indeks menedżerów i menedżerów logistyki, wzrósł indeks PSI i wzrosły szacunki produkcji przemysłowej, to życie gospodarcze nie zależy wyłącznie od wskaźników i rekomendacji. Sytuacja gospodarcza i finansowa Polski jest coraz bardziej dynamiczna, a obraz zarówno polskiej, jak i europejskiej gospodarki jest coraz bardziej zakłamany i niewyraźny. Sytuacja finansowa i gospodarcza naszych sąsiadów jest wręcz dramatyczna. Jeśli Litwa, Łotwa, Estonia, Węgry, Czechy czy Ukraina jeszcze nie osiągnęły dna, to co mówić o nas? I choć wg prof. Nouriela Rubininiego jesteśmy jeszcze jasną plamą na morzu kryzysu, to na szybką poprawę według niego się nie zanosi.
Wyprzedaż unijnych środków
Na razie rząd ratuje się pożyczkami i wyprzedażą walut zarówno tych pochodzących z budżetu Unii Europejskiej, jak i ze sprzedaży obligacji nominowanych w dolarach i euro. Jednak w drugiej połowie roku spadnie dynamika dochodów płynących do nas z Unii Europejskiej, będzie wyraźnie mniej euro do sprzedania, a wzrosną wydatki polskiego budżetu. Czy wówczas wystarczy budżetowi pieniędzy na drogi, autostrady, inwestycje ochrony środowiska, innowacyjną gospodarkę? Wydaje się to coraz bardziej wątpliwe, bo rezerwy walutowe pochodzące ze środków unijnych już wyprzedano. Ciekawe jak rząd z ministrem finansów na czele, który jak widać może sobie pozwolić na długie wakacje, skonstruuje i domknie budżet na przyszły 2010 r. Widocznie spokój ministra finansów wynika z tego, że nadal liczy na unijną mannę z nieba.
Co z budżetem na 2010 r.?
Na razie nic absolutnie nie wiemy o przyszłorocznym budżecie, choć to już czas najwyższy, bo we wrześniu musi być gotowy jego projekt. Wiemy jedynie, że budżet na 2010 r. raczej nie będzie łatwy, że nie będzie 10-proc podwyżek. dla nauczycieli, obiecanych już w zeszłym roku, zostaną cofnięte lub znacznie ograniczone ulgi prorodzinna i słynne becikowe ? oczywiście w ramach oszczędności budżetowych. Być może pozostaną one tylko dla osób bardzo biednych, choć konstytucyjnie wydaje się to bardzo wątpliwe. Te niebagatelne pieniądze zostaną zabrane z polskiego rynku, a to znacząco osłabi konsumpcję. Jedyną dziś, ostatnią dźwignię wzrostu gospodarczego. Przyszłoroczny budżet to dopiero będzie ekwilibrystyka. Nie znamy w połowie sierpnia żadnych istotnych wskaźników makroekonomicznych do tego budżetu. Jeśli jest prawdą, że dochody będą oscylować w granicach 220 do 230 mld złotych, a wydatki w granicach 330 mld złotych, różnica wynosiłaby równe 100 mld zł. Taką różnicę mogłyby wyrównać jedynie prawdziwe góry pieniędzy z Unii Europejskiej i to jedynie służące osłabieniu, a nie umocnieniu polskiego złotego. Tylko niespodziewanie wysokie dochody z tak zwanych różnic kursowych albo wydawanie zaliczek euro znacznie przed terminem z czym mamy do czynienia obecnie, przy wysokim kursie euro do złotego, mogłyby uratować budżet 2010 r. Inaczej trzeba będzie się nadal niebezpiecznie zadłużać lub za grosze wyprzedawać resztkę majątku narodowego, którego przecież zostało niewiele. Byłaby to ewidentnie pełna kontynuacja tego, z czym mamy do czynienia od czerwca tego roku ze strony polskiego Ministerstwa Finansów, czyli pełnego wykorzystania dochodów pochodzących z Unii Europejskiej do realizacji deficytu, czyli łatania dziur w budżecie państwa i tym samym sztucznego pompowania kursu złotego, który jest na rękę głównie spekulantom i importerom.
Nie będzie dróg?
Ciekawe również, że nie wystarczy pieniędzy na drogi po ewentualnych cięciach budżetowych w 2010 r. Ktoś w rządzie wymyślił, że GDDK zbierze do końca 2009 r. na drogi kwotę blisko 8 mld zł z obligacji infrastrukturalnych. Na razie zebrało tylko 600 mln złotych. Przypomnijmy, że na drogi w ciągu 5 lat planowano wydać ponad 120 mld złotych, z czego 100 mld złotych miało pochodzić z budżetu państwa, część jedynie miała zrefundować Unia Europejska. W tym roku na drogi miało pójść z budżetu państwa ponad 32 mld zł. W lipcu po nowelizacji zostało z tego jedynie 22,7 mld zł. Realnie jest jeszcze mniej. Ostatecznie rząd zadecydował, że budowę dróg będzie finansował Krajowy Fundusz Drogowy, czyli że będą budowane również z naszych pieniędzy, głównie z pieniędzy emerytów, z tytułu opłat doliczanych do litra paliwa na stacjach benzynowych. Czyli jeśli zbudują drogi, to za nasze pieniądze, a potem jeszcze każą nam płacić za przejazd i to słono. Niezbyt to uczciwa koncepcja. I tak ma być już od 2010 r.
Janusz Szewczak, autor jest analitykiem gospodarczym dla www.GazetaFinansowa.pl