Polska nie powinna na siłę poszukiwać refinansowania zagranicznych zobowiązań, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci, którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników.
Ostatnie doniesienia agencyjne pokazują, że państwa koncentrują się obecnie na przygotowaniach do kwietniowego spotkania Grupy G20. Chodzi zarówno o kształtowanie stanowiska europejskiego, jak i też uzgodnienia stanowiska amerykańsko-chińskiego. Propozycje europejskie są ograniczone i dotyczą m.in. znaczącego wzmocnienia kapitałowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), po to by ten mógł bardziej efektywnie pomagać państwom wschodzącym w łagodzeniu kryzysu walutowego. Charakterystyczny jest brak Polski jako członka Grupy G20, jak też fakt, że jesteśmy jednym z potencjalnych podmiotów, które możliwe, że będą zmuszone do skorzystania z tego wsparcia, mimo że w praktyce będzie ono oznaczało ułatwienie wycofania się kapitału zagranicznego z naszego kraju.
Wysychająca rzeka
Coraz głośniej dyskutuje się o sytuacji powrotu kapitału do państw
wierzycielskich z krajów peryferyjnych. Według Instytutu Finansów
Międzynarodowych wartość strumienia netto pożyczek banków komercyjnych dla
gospodarek wschodzących spadła z 410 mld USD w 2007 r. do 67 mld zł w 2008 r.
Przewiduje się dalszy jego znaczący spadek. To, co niepokojące to podobieństwo
obecnej sytuacji do wycofywania się funduszy w 1998 r. podczas kryzysu
azjatyckiego, który poprzedził gwałtowny wzrost wartości kredytów udzielanych
sektorowi prywatnemu, denominowanych w większości w walutach obcych, co w
konsekwencji doprowadziło do późniejszego załamania. Jednak o ile tamtejszemu
kryzysowi towarzyszył rozwój gospodarki światowej, to teraz mamy sytuację
zdecydowanie bardziej niekorzystną, w której nie ma widocznych lokomotyw
wzrostu na świecie.
Złoty spada, dług rośnie
Tymczasem banki strefy euro niechętne dalszemu rolowaniu swoich wierzytelności
mają największe ekspozycje w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich wierzytelności
sięgają 1,5 bln USD, co stanowi ok. 90 proc. całkowitej ekspozycji banków
zagranicznych przypadających na cały region. Niepokojące jest to, że w
najbliższych 3 miesiącach wartość zapadalnych długów wyniesie w Polsce ok. 23
mld USD. Proces osłabienia złotego prowadzi również do rekordowego wzrostu
długu Skarbu Państwa. Dług ten wzrósł na koniec 2008 r. do poziomu 570 mld zł,
w ciągu ostatniego roku aż o 70 mld zł. Ten najszybszy od dekady wzrost
zadłużenia, jak i wzrosty wartości kredytów hipotecznych są efektem silnego
osłabienia złotówki.
Zadłużeni obywatele
Wielkość zadłużenia na nieruchomości, jeżeli chodzi o kredyty walutowe na
koniec stycznia wyniosła ponad 145,3 mld zł. Wzrosło ono względem grudnia o 11
mld zł. Jest to znacząca kwota, jeśli wziąć pod uwagę, że całość wartości
kredytów na nieruchomości na koniec stycznia wynosiła 208,8 mld zł. Ten wzrost
wartości negatywnie odbija się na wskaźnikach wypłacalności banków, bo szybki
przyrost wartości aktywów z powodu wzrostu wartości wyrażonej w złotych
kredytów już udzielonych powoduje osłabienie wskaźnika wypłacalności. To w
konsekwencji nasila dalsze osłabienie aktywności kredytowej.
Polska wie lepiej?
W sytuacji kryzysowej państwa wierzycielskie podejmują racjonalne decyzje o
zmniejszeniu fluktuacji aktywności gospodarczej poprzez zwiększenie deficytów
budżetowych i podejmowanie olbrzymich inwestycji w sferze publicznej. W
miejsce kredytowego zasilania gospodarki, gdy zmniejsza się aktywność
kredytowa instytucji finansowych, dług zaciągają państwa. W Polsce jest
odmiennie. Nie dość, że następuje zmniejszenie kredytowania przez instytucje
finansowe, to również państwo stara się zmniejszyć swoje wydatki, jednocześnie
oskarżając innych, którzy reagują w sposób klasyczny o wydrenowanie światowego
kapitału. Niestety, ale i w tym przypadku brak kompetencji zbiera kosztowne
żniwo. Przez lata przeorientowano się na zagraniczne zasilanie kapitałowe,
wyprzedano polskie przedsiębiorstwa i banki, jak i wypchnięto zasilanie
kredytowe i emisję długu za granicę, i to bez podjęcia odpowiednich
zabezpieczeń instytucjonalnych, jak i regulacyjnych.
Krótkowzroczność
Jeśli porównamy naszą sytuację bardzo niewysokiego zadłużenia (Japonia 173
proc. PKB) i jednocześnie bardzo wysokiego zapotrzebowania pożyczkowego, to
jest to przykład wyjątkowej krótkowzroczności. Weźmy na przykład Stany
Zjednoczone, które będą miały obecnie deficyt w wysokości ok. 1,3 bln USD i
ok. 10 proc. PKB, i jednocześnie olbrzymie zapotrzebowanie pożyczkowe
szacowane między 1,5 bln ? 2,5 bln USD. Widać jednak wyraźnie, że do obecnej
sytuacji przygotowywały się aktywnie, co najmniej od II poł. 2007 r. Z danych
amerykańskiego Ministerstwa Skarbu wynika wyraźnie, że wydłużano zapadalność
wypuszczanych obligacji amerykańskich. Amerykanie zaprzestali od połowy 2007
r. emisji obligacji o krótszej zapadalności m.in. po to, aby nie było
konieczności rolowania długu. Emitowali jedynie obligacje 10-letnie i
30-letnie. Dopiero od ostatniego kwartału 2008 r. wrócili do obligacji 3 i
5-letnich, a od końca lutego przywrócili też sprzedaż obligacji 7-letnich,
które po raz ostatni były sprzedawane w 1993 r.
Nie było źle
Polskie zarządzanie długiem na przełomie 2005 i 2006 r. również znacząco
przedłużało zapadalność emitowanych obligacji. W tym celu utworzono specjalną
?poduszkę? w wysokości ok. 20 mld zł, w celu oddziaływania na rentowność, jak
i sprzedaż obligacji o dłuższej zapadalności. Były to działania bardzo
skuteczne, gdyż doprowadziły do zmniejszenia kosztów obsługi długu o 2,3 mld
zł w ujęciu rocznym i czterokrotnego obniżenia prowizji przy emisji
euroobligacji.
USA potrzebuje Chin
W reakcji na wzrost rentowności obligacji 10-letnich z poziomu 2 proc. pod
koniec grudnia do 3 proc. obecnie nastąpiło oświadczenie FED, że podejmie
decyzję o ich skupowaniu, jeżeli okaże się to skutecznym środkiem do obniżenia
ich rentowności. Na razie jednak to Hilary Clinton podczas swojej pierwszej
podróży zagranicznej, która kończy się w Chinach, gorąco zachęca do dalszego
kupowania obligacji amerykańskich przez Chiny, stwierdzając, że zarówno Chiny,
jak i Stany Zjednoczone będą albo naprawdę rosły, albo spadały razem. Wizyta
poświęcona jest temu, by największy światowy posiadacz obligacji
amerykańskich, który na koniec roku miał ich na kwotę 696,2 mld USD nadal
znaczną cześć swoich rezerw, szacowanych na poziomie 1,95 bln, a więc prawie
29 proc. światowych zasobów, inwestował w wypuszczane obligacje, po to by
ułatwić finansowanie planu Obamy. Tego typu zachęty mają wspomóc działania
antykryzysowe administracji amerykańskiej, gdyż z 5,5 bln długu amerykańskiego
ponad połowa jest zainwestowana za granicą, a to właśnie państwa Dalekiego
Wschodu posiadają rezerwy walutowe w wysokości 3,5 bln USD i od tego, w jakie
waluty będą inwestowały zależą możliwości działań antykryzysowych różnych
krajów.
Polska i Chiny ? niemożliwe?
A przecież na początku 2006 r. także do Polski zaproszono przedstawicieli
Chin, krajów Dalekiego Wschodu, jak i Zatoki Perskiej, by zaprezentować im
możliwości zdywersyfikowania rezerw poprzez inwestycje w polskie obligacje.
Szkoda, że działania z tego okresu nie były kontynuowane w celu polepszenia
sytuacji kredytowej Polski, czego obecna sytuacja jest ewidentnym świadectwem.
Amerykańska lekcja
Z oświadczenia FED, jak i wypowiedzi prof. Nailla Fergusona z Harvardu o
konieczności interwencji FED w przypadku spadku zapotrzebowania zagranicznego
na amerykańskie obligacje, wynika istotna nauka dla Polski. Nie powinniśmy na
siłę poszukiwać środków dewizowych na refinansowanie zagranicznych zobowiązań
póki posiadamy własną walutę, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić
wycofanie się inwestorów zagranicznych. Tegoroczny poziom płatności
publicznych jest komfortowo niski, bo jeśli chodzi o rządowe płatności
dewizowe to wynoszą one zaledwie 5,2 mld euro. Pozostałe środki powinny
pochodzić ze źródeł prywatnych i prywatnych starań.
Kto uratuje spekulantów?
Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych
spekulacji się dopuścili. Natomiast ustawowo powinniśmy być przygotowani do
tego, że jedynie właściciele tych przedsiębiorstw i banków powinni ponieść
finansowe konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych i spekulacyjnych działań.
Państwo powinno zadbać, aby przedsiębiorstwa, których aktywność jest zyskowna
oraz ma pozytywne przepływy gotówkowe, nie upadały, lecz jedynie właściciele
długu przejmowali ich udziały kapitałowe. Wielką nieroztropnością byłoby, aby
ci którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali
z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników. Pomoc
państwa powinna koncentrować się na wsparciu najuboższych, których dotknął
kryzys, mimo że go w żadnym przypadku nie sprowokowali. Należy podjąć takie
działania, by nie okazała się prawdą konkluzja Katinki Barysch, wicedyrektora
Center for European Reform, z lutowego ?Financial Timsa?: ?Jeżeli jednak
reakcja [krajów Europy Środkowo-Wschodniej] będzie błędna, to jej perspektywy
wzrostu mogą pozostać niewykorzystane, politycy staną się eurosceptykami, a
robotnicy spakują manatki i przeniosą się na Zachód?.
Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie
odzwierciedla stanowiska instytucji, z którą jest związany zawodowo.
Cezary Mech, autor jest doradcą prezesa NBP i byłym podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów dla www.GazetaFinansowa.pl
Przeczytaj inne teksty z Gazety Finansowej
Mocarze w objęciach kryzysu,
Cudaczna polityka gospodarcza,
Wielu wejdzie na rynek za późno,
Podejmujemy jedynie działania prokryzysowe,
Podczas kryzysu polscy przedsiębiorcy są zdani tylko na siebie,
Przejdź do spisu treści 700 porad finansowych zawartych na portalu ,
Przejdź na bloga www.blog.finanseosobiste.pl ,
Przejdź do działu Nowe produkty finansowe