Miało być zupełnie inaczej. W nurcie innowacji finansowych inwestorzy mieli uzyskać nowy atrakcyjny produkt, a instytucje finansowe lepiej zarządzać ryzykiem. Wszystko oczywiście również dla dobra ogółu, stąd też przyklaskiwanie idei ze strony rządzących. Zapaść w segmencie kredytów subprime w Stanach Zjednoczonych pokazała, że większość obecnych na nowym rynku poszła zbyt daleko w swych oczekiwaniach. Sekurytyzacja, bo o niej mowa, jest obecnie w niektórych kręgach stosowana jako przekleństwo. Czy słusznie?
Sekurytyzacja przez pryzmat indywidualnego inwestora wydaje się odległym zjawiskiem. Dotyczy to szczególnie inwestora zlokalizowanego w Polsce. Niemniej jej metody stanowią istotny składnik światowej gospodarki, dlatego przyszłość tej dziedziny nakreśli również przyszłość finansów, zatem i całej ekonomii.
Mechanizm
Sekurytyzacja (z ang. securitization) dosłownie jest tworzeniem papierów wartościowych z różnego typu aktywów (zazwyczaj niepłynnych). W praktyce polega ona na zebraniu aktywów, którym towarzyszą przepływy pieniężne i przepakowaniu w osobny twór inwestycyjny. Ten twór, określany najczęściej mianem Inwestycyjnego Wehikułu Specjalnego Przeznaczenia (Special Investment Vehicle – SPV) we własnym zakresie pozyskuje finansowanie, a z przepływów pieniężnych generowanych przez aktywa pierwotne wynagradza własnych inwestorów. Na przykładzie:
Bank udzielający kredytów hipotecznych, z tych czy innych powodów (o nich niebawem) postanawia pozbyć się części kredytów ze swojego bilansu. Organizowany jest projekt, w ramach którego tworzony jest SPV. Wybierane jest z portfela banku kilkaset kredytów o zbliżonej charakterystyce (np. ta sama wielkość, z tego samego regionu, itp.), które SPV nabywa. Jednak SPV musi mieć finansowanie na takie zakupy. Emituje on obligacje, których oprocentowanie zależy od wspomnianych kredytów hipotecznych (często ustala się je nieco inaczej, ale ?zasilanie? w postaci strumienia pieniądza od aktywów bazowych jest to samo). Można powiedzieć ? oczywiście w dużym uproszczeniu – że inwestor, który nabył obligacje emitowane przez SPV udzielił kredytu hipotecznego bliżej niezidentyfikowanemu człowiekowi. To w zasadzie jest powód, dlaczego świat finansów dosłownie oszalał na punkcie sekurytyzacji.
Euforia
Wszystko zaczęło się zgodnie z powyższym przykładem, tj. postanowiono wyrzucać z bilansu banków kredyty hipoteczne. Dla wielu z nich była to po prostu okazja do zwiększenia dochodów. W zasadzie wszędzie na świecie do udzielania kredytów hipotecznych upoważnione są wyłącznie banki. W gwoli uściślenia, warto wskazać, że bardziej chodzi o instytucje o charakterze bankowym, a nie banki wyłącznie z nazwy. Z racji rozmiarów tych kredytów, bardzo szybko limity zaangażowania na tym rynku ulegały wyczerpaniu, tzn. względem całości kapitałów banku, udział kredytów hipotecznych był zbyt duży. Limity zaangażowania ustalane są odgórnie, jako wyraz troski o bezpieczeństwo banków (ich wiarygodności). W ten sposób strumień kur znoszących złote jaja był wstrzymywany. Gdy okazało się, że można kredyty usuwać z bilansu i nadal czerpać korzyści choć z części odsetek napływających od kredytobiorców, bankowcy byli wniebowzięci. To samo dotyczyło społeczeństwa, dla którego realizacja marzeń o własnym domu coraz częściej była możliwa. Skoro społeczeństwo było zadowolone, były zadowolone i władze. Te (amerykańskie) poszły jednak dalej, by dostęp do kredytów hipotecznych był jeszcze szerszy. Stworzono tam specjalne instytucje, które sekurytyzacją zajmowały się bezustannie ? oczywiście z szarą eminencją w tle w postaci rządu. Banki mogły zwiększać swoje dochody przy zachowaniu limitów ryzyka, fundusze inwestycyjne i emerytalne dostały instrumenty o atrakcyjnych stopach zwrotu i ciekawych parametrach ryzyka (bardzo niskiego, jak na tamte warunki).
Złudne bezpieczeństwo
Kwintesencją atrakcyjności instrumentów sekurytyzacyjnych było nadawanie im ocen przez agencje ratingowe ? w końcu były to nowe instrumenty o charakterze obligacji (którymi agencje te na co dzień się zajmują). Problemem okazało się to, że instrumenty o przeciętnej jakości (wiarygodności kontynuowania wypłat z ich tytułu) po przepakowaniu stały się bardziej wiarygodne, bo przepakowywała je wiarygodna instytucja. Nawet jeżeli instytucja ta (oczywiście był nią SPV) nie była najbardziej wiarygodna, przy zastosowaniu kilku finansowych tricków można ją było ?podkoloryzować? w oczach inwestorów (gwarancje z zewnątrz itp.). Jak już wspomniano, inwestor posiadający obligacje SPV był de facto kredytodawcą, jednak jego decyzje były warunkowane zaufaniem do SPV i agencji ratingowych. Trudno sobie wyobrazić badanie wiarygodności kredytowej mieszkańców Las Vegas siedząc w banku niemieckim. Taki bankowiec z Niemiec ufał po prostu, że łańcuch informacji jest wiarygodny. Istotnie ? tak było. Do czasu jednak. Brak skrupulatnej kontroli sprawił, że tricki finansowe stosowano również przy najmniej wiarygodnych kredytobiorcach. Biznes w zakresie nieruchomości i kredytów hipotecznych szedł tak dobrze, że w zasadzie wszyscy wiarygodni ludzie te kredyty w Stanach już dostali. Rozpoczęto zarabianie na tych najmniej wiarygodnych. To było już oczywiście nadużyciem, a w wielu przypadkach po prostu przestępstwem. Ponadto, wraz z rozrostem branży coraz więcej osób musiało obsługiwać przepakowywanie kredytów w ramach banków i SPV ? analizowanie rozpoczęli ludzie bez należytego przygotowania. Instrumenty typu Asset Backed Securities (ABS) czy Collateralized Debt Obligations (CDO)są niezmiernie trudne w obsłudze, czy wycenie, a co dopiero jako przedmiot przy zarządzaniu ryzykiem. Dopóki zyski rosły, bardzo niewielu zwracało uwagę na szerzące się finansowe patologie.
Wybuch
Latem 2007 roku nastała panika. W wyniku stopniowego pogarszania się sytuacji wśród kredytobiorców już od 2005 roku, po tym jak mijały często okresy promocyjnego oprocentowania, a nieruchomości zaczęły tanieć, coraz więcej osób przestawało po prostu spłacać kredyty. Ten impuls miał do pokonania bardzo długą drogę, ponieważ bank, który danego kredytu udzielił już go nie miał na swoim bilansie. SPV, który przepakowywał go wraz z innymi kredytami, wyemitował obligacje do innego SPV, który tworzył CDO. Ten wehikuł CDO strumienie przez siebie generowane kierował do innego CDO, które z kolei zawierało kredytowe kontrakty swapowe zabezpieczające ryzyko z jakimś bankiem. Skomplikowane? Naturalnie. Okazywało się, że w oparciu o jeden kredyt jakiejś rodziny w USA tworzono sieć spekulacji, która obejmowała 2-3 banki i na przykład AIG na samym końcu? tak jakby w obrocie były na przykład 4 kredyty. Rodzin, które przestawały spłacać kredyty przybywało, zatem wirtualnych ?złych kredytów? było wielokrotnie więcej. Trudno się temu dziwić, skoro niektórzy ludzie na fali euforii na rynku nieruchomości kupowali po 2-3 domy. To musiało się zawalić. Całe to zamieszanie spowodowało, że strumień prawdziwego pieniądza, który utrzymywał sieć wirtualnych kredytów wysechł. Nikt nie chciał kupować obligacji emitowanych przez SPV. W cały ten biznes zaangażowanych było bardzo wiele banków (również w Europie), stąd wstrzymanie przez nie akcji kredytowych, które zasilały gospodarkę. Gdy zabrakło kredytów, ta pogrążyła się w recesji, jakiej nie widziano od zakończenia drugiej wojny światowej.
Czy to koniec?
W centrum tej zawieruchy była sekurytyzacja, jako idea. Warto zastanowić się, na ile sama mechanika tego typu transakcji jest patologią, a na ile zjawiska które jej towarzyszyły? Od dawna wiadomo, że chciwość ludzka rozprzestrzenia się błyskawicznie, a łatwo ulec złudzeniu bezpieczeństwa stosując metody, czy też instrumenty innowacyjne. Innym słowem, to był przypadek, że fala chciwości czasowo zgrana została z ideą sekurytyzacji. Metody sekurytyzacyje w zakresie już definicji skutecznie się bronią, lecz, jak w przypadku każdej innowacji, niezbędna jest należyta ostrożność. Metody te umożliwiają lepsze zarządzanie ryzykiem, którym dzielić się można w ramach szerokiego rynku kapitałowego, a nie wyłącznie w systemie bankowym. Jednym z wielu błędów było jednak to, że nowe instrumenty, które wyrzucały z bilansów banków kredyty, nabywane były ponownie przez banki. Ryzyko zatem wracało, lecz pod inną postacią, dodatkowo było maskowane przez wyższe oceny ratingowe nadawane w trakcie przepakowywania. Od strony inwestora również widoczne jest wiele zalet. Niekoniecznie musi to być nadzwyczaj atrakcyjna stopa zwrotu. Już sama niezależność wyników, na przykład od rynków akcyjnych, jest już wartością samą w sobie. Kwestia stóp zwrotu powinna jednak być odpowiednia względem rzeczywistego ryzyka. Ostatnim istotnym argumentem jest możliwość obniżania kosztów finansowania, dlatego kredyt rzeczywiście może stać się łatwiej dostępny. Jednak, jak wszystko, ten aspekt również powinien mieć swoje granice, podyktowane racjonalnością. Winę ponoszą ogromne rzesze ludzi. Jedni nie zadbali o dobrą jakość informacji, inni często jej nawet nie oczekiwali. Pieniądz dosłownie przesłonił im oczy. Jednak, czy szereg tak poważnych błędów oznacza, że sekurytyzacja okazała się niewypałem? Nie. Tak samo jak nie zrezygnowano z obrotu akcjami po upadku Kompanii Wschodnioindyjskiej w XVIII wieku, jak nie zrezygnowano z finansowania innowacyjnych przedsięwzięć w ramach funduszy private equity i pokrewnych po pęknięciu bańki internetowej, tak finansiści nie zrezygnują z instrumentów oferowanych w ramach sekurytyzacji. Branża istotnie się skurczy. Zresztą i tak już dużej mierze to nastąpiło. Jednak na zgliszczach firm, które przeszacowały swoje umiejętności w zakresie obsługi nowych instrumentów lub tych, których zarządzających poniosła zbytnia euforia, lub też chciwość, trwać będą inne, które wykorzystają ten atrakcyjny rynek. Wszystko rozbija się o dobrą informację, a o tą najlepiej zadbać poprzez skuteczną kontrolę rynku, oczywiście bez zbyt silnej ingerencji ? zasady gry powinny być po prostu fair.
www.inwestycjealternatywne.pl