Nowy budżet jest ryzykowny, nie do zrealizowania i wręcz niebezpieczny dla stabilności polskich finansów publicznych. Najprawdopodobniej będziemy mieli powtórkę z tarapatów, które towarzyszyły budżetowi w 2009 r., łącznie z jego nowelizacją.
W listopadzie 2008 r. ?Gazeta Finansowa? w artykule ?Katastrofa budżetowa coraz bliżej? dokładnie przewidziała wydarzenia zawiązane z polskim budżetem na 2009 r., których właśnie jesteśmy świadkami. Na naszych oczach spełniają się te najczarniejsze scenariusze dotyczące deficytu budżetowego, polityki fiskalnej, stanu zadłużenia Skarbu Państwa, choć minister finansów bardzo surowo oceniał swych krytyków, nazywając ich ignorantami ekonomicznymi.
Nietrafione prognozy
Trafnie jak widać poinformowaliśmy wówczas polską opinię publiczną, że ?dziura Bauca? może powrócić w 2009 r. i konieczna będzie nowelizacja budżetu. Przewidywaliśmy, że wzrost PKB na poziomie 3,7 proc. w 2009 r. zaplanowany przez ministra finansów można włożyć między bajki. Podobnie jak i deficyt na poziomie 18,2 mld zł. Ówczesne dane dotyczące wskaźników makroekonomicznych i dochodów budżetowych uważaliśmy od samego początku za absolutnie nierealistyczne. Niepoprawny optymizm ministra finansów, niczym nieuzasadniony, dotyczył wzrostu inwestycji o 10 proc., wzrostu wydatków podatkowych, dochodów z prywatyzacji na poziomie 12 mld zł, wzrostu produkcji przemysłowej, wzrostu konsumpcji, eksportu. Ostatecznie skończyło się to nowelizacją budżetu w czerwcu tego roku. W styczniu 2009 r. wszystko było już jasne, stąd tytuł kolejnego artykułu z ?Gazety Finansowej? ? ?Czarna dziura wchłonie tegoroczny budżet?. Stało się bowiem jasne, że kryzys będzie miał istotny wpływ na polską gospodarkę. Nierealna okazała się większość założeń makroekonomicznych ministra finansów. Deficyt trzeba było podnieść do 27 mld zł, a realnie tak naprawdę wyniesie on z końcem tego roku ok. 50-60 mld zł. Wzrost PKB trzeba było obniżyć z 3,7 proc. do niewiele powyżej 0,5 proc. Minister finansów musiał też wystąpić o pomoc finansową do MFW, o tzw. linię kredytową w kwocie 20 mld USD. Czy po tak szkolnych błędach ministra w prognozowaniu, projektowaniu, a następnie wykonywaniu budżetu, kolejne zapowiedzi można traktować poważnie?
Kolejna pomyłka?
Jeszcze dwa tygodnie temu minister Rostowski zapowiadał, że deficyt w 2009 r. będzie jednak mniejszy od zaplanowanego i znowelizowanego w kwocie 27 mld zł i wyniesie sporo mniej, bo 22 mld zł. Dziś już zmienił zdanie. Będzie gorzej, bo wpływy i dochody podatkowe są coraz gorsze. Nie będzie wyższych wpływów z VAT-u ani z PIT-u. W ciągu 2 tygodni poinformował więc o radykalnej zmianie o 5 mld zł. I znowu zapowiadany deficyt budżetowy na rok 2010 na poziomie 52 mld zł został znacznie zaniżony. Jest on z gruntu nieprawdziwy, a dane makroekonomiczne są wzięte z kosmosu. Nie doliczono do niego na starcie deficytu środków unijnych w kwocie aż 14,5 mld zł czy 25 mld deficytu w budżecie drogowym. Wydatki na drogi przerzucono bowiem do krajowego funduszu drogowego, który ma sobie sam pożyczyć na rynku co najmniej 10 mld zł pod postacią obligacji. Choć minister infrastruktury zapowiada, że w 2010 r. wybuduje zaledwie 48 km autostrad. Realny deficyt budżetowy w 2008 r. wyniesie między 90 a 100 mld zł i to jak dobrze pójdzie. Minister finansów znowu nas zapewnia, że to roztropny, bezpieczny budżet, że zadba o to, aby deficyt nie zagrażał państwu. Zaplanowane potrzeby pożyczkowe państwa w 2010 r., czyli to, ile trzeba będzie pożyczyć, to kwota wręcz astronomiczna, rzędu 203 mld zł. To absolutny rekord ostatniego 20-lecia. To blisko 1/3 całego zadłużenia państwa polskiego, wynoszącego ok. 650 mld zł, jakie zafundowali nam wszyscy kolejni ministrowie finansów. Przypomnijmy, że ten sam minister finansów w tym roku zadłużył już nas brutto, w ramach potrzeb pożyczkowych, na kwotę 155 mld zł, znacząco również zadłużając nas za granicą. Dziś ten dług to niebagatelna kwota 150 mld euro. Liczą się do tego długi banków, jak i przedsiębiorstw.
Klapa za klapą
Jak można planować inflację w budżecie na 2010 r. na poziomie 1 proc., gdy rok 2009 zamkniemy inflacją ok. 4 proc. Chyba że z góry założono oszustwo, bo im wyższa inflacja, tym wyższe dochody budżetowe. Czyżby w 2010 r. miałoby nie być żadnych podwyżek cen? Przecież energetycy już zapowiadają podwyżki energii elektrycznej w przyszłym roku rzędu 20 proc. Znowu z gigantycznym rozmachem zaplanowano dochody budżetowe, podatkowe i z prywatyzacji (na poziomie 25 mld zł). W tym roku dochodów z prywatyzacji miało być 12 mld zł, a jest jak na razie ok. 4 mld zł. Chyba że w 2010 r. tanio sprzedamy PZU. Załamują się właśnie sztandarowe projekty prywatyzacyjne przewidziane na ten rok. Chociażby Enei, Azotów Tarnów, Ciechu. Może skończyć się tak, że szwedzki Vattenfall całkowicie słusznie skieruje sprawę prywatyzacji Enei do KNF, a może nawet do polskiej prokuratury, skoro polskich władz nie interesuje, co dzieje się wokół tej prywatyzacji. Nie wyszło z KGHM, może nie wyjść z zakładami chemicznymi. Ministerstwo w pośpiechu prywatyzacyjnym zapomniało o ustawie o ofercie publicznej i ogłoszeniu wezwań. Budżet na 2010 r. jest dodatkowo groźny dla stabilności polskich finansów publicznych, bo gwarantuje przekroczenie w przyszłym roku progu 55 proc. długu publicznego w relacji do PKB i zbliżenie się do konstytucyjnego progu 60-proc. zadłużenia. A to oznacza stan wyjątkowy polskich finansów publicznych na 2011 r. Tym bardziej, że minister Rostowski z rozbrajającą szczerością stwierdza publicznie, że musi mieć 25 mld dochodów z prywatyzacji, bo planu awaryjnego nie ma.
W 2010 będzie gorzej
Projekt budżetu nie tylko nie gwarantuje spokojnego przejścia przez czas burzy, ale wręcz wciąga nas w oko cyklonu związanego z problemami w finansach publicznych. Od 1 grudnia aż do maja 2010 r. rząd będzie musiał wypłacić 12,7 mld zł polskim rolnikom w ramach dopłat bezpośrednich po kursie 4,22 za euro. A to dużo więcej niż to, co musiał zapłacić rolnikom w 2008 r. Wówczas było to 9 mld zł. Praktycznie znowu wszystkie rodzaje dochodów podatkowych mają w 2010 r. rosnąć. Z VAT-u 106 mld zł (wzrost o 9 proc.), z akcyzy 53 mld zł, z CIT-u 26 mld zł (wzrost o 10 proc.), z PIT-u 36 mld zł (3,3 proc. więcej). Warto zadać proste pytanie, jak mają wzrastać dochody podatkowe, skoro wszystko będzie spadać ? płace, zatrudnienie, produkcja przemysłowa, handel, eksport, obroty płatnicze. PIT liczony będzie przecież po nowych, znacznie niższych stawkach 18 i 32, a bezrobocie raczej wzrośnie. Jak mogą rosnąć dochody od przedsiębiorstw w Polsce, jeśli coraz więcej z nich przynosi straty zamiast zysków. W I półroczu 2009 r. prawie 31 proc. średnich i dużych przedsiębiorstw w naszym kraju było deficytowe według danych GUS. Wśród 8,6 tys. firm zatrudniających więcej niż 49 pracowników ok. 3 tys. miało w I półroczu ujemną rentowność i było to o 10 proc. więcej firm niż w roku ubiegłym. A zatrudniają one aż 532 tys. pracowników, część więc zwolnią. W ciągu trzech kwartałów 2009 r. zbankrutowało 500 firm. To o 60 proc. więcej niż w 2008 r. Druga połowa wcale nie będzie lepsza, znacząco zmniejsza się zapotrzebowanie za granicą na nasze towary. Spada eksport, aż o 22 proc. i to głównie do naszych największych partnerów ? Niemiec, Rosji, Czech, czyli najbliższych sąsiadów. Dlaczego więc w 2010 r. dochody podatkowe mają rosnąć i to znacząco? Czy tylko dlatego, że minister finansów zadekretował koniec problemów i koniec kryzysu?
Problemy są niemal pewne
Dziś całą konstrukcję budżetu, utrzymania polskich finansów publicznych nad wodą, oparto jedynie na dwóch filarach: na wyprzedaży majątku narodowego nazywanej prywatyzacją, choć często sprzedajemy polskie firmy państwowym przecież koncernom, tyle że zagranicznym i sztucznym podtrzymywaniu silnego złotego. Gdy tylko jeden z nich zachwieje się, cała konstrukcja polskiego budżetu i długu publicznego runie. Od lata 2009 r. ministrowi finansów udało się napompować kurs złotego dzięki sprzedaniu środków unijnych na niespotykaną skalę o równowartości 16 mld zł, które zaliczył sobie do dochodów budżetu, oraz ogromnej ilości nowych emisji obligacji denominowanych w walutach obcych. Tylko w lipcu i w sierpniu wyemitowano obligacje na kwotę 3,5 mld USD, co wzmocniło napływ do Polski kapitału spekulacyjnego. Nic dziwnego, że minister Rostowski dostał nagrodę dla najlepszego ministra finansów właśnie od inwestorów krótkoterminowych i bankierów.
Janusz Szewczak, autor jest analitykiem gospodarczym dla www.GazetaFinansowa.pl